The Herbaliser „Very Mercenary”

Zanim wybierzecie się na The Herbaliser Band na YASS! Festival to warto przypomnieć sobie jeden z najbardziej klimatycznych krążków lat 90.

Deszczowa noc, chłód w powietrzu, hostel i wieczorne rozrywki gdzieś we Wrocławiu. To właśnie w takim klimacie po raz pierwszy usłyszałem Very Mercenary The Herbaliser. Było to kilka lat temu, jeszcze zanim na dobre osiedliłem się na Dolnym Śląsku. Wtedy nie przypuszczałem nawet, że zostanę tu na stałe.

Ale, ale. Do tej płyty wróciłem niedawno, trochę za sprawą organizatorów YASS! Festival, który odbędzie się już w ten weekend (22-23.08) w Cukrowni Żnin (świetna miejscówka, znam i polecam, mimo że byłem w trochę innym celu, a i niedaleko jest Dealz, więc można się zaopatrzyć w jakieś płyty). Zaprosili The Herbaliser Band, by wystąpili obok takich, ekhm, asów jak Igo czy Kwiat Jabłoni. I tak pomyślałem, skoro Very Mercenary zapewne wybrzmi podczas eventu, to warto sięgnąć na półkę i sobie to odświeżyć.

Trzeci longplay wyspiarzy to totalny miszmasz hip-hopu, trip-hopu i downtempo. Klimat, którego w USA w 1999 roku po prostu nie było w takiej formule, mimo że podobną filmowość w swoich podkładach zapewniali m.in. Dan the Automator i DJ Shadow. Dlatego recenzja Pitchforka, gdzie Ryan Schreiber dał tej płycie marne 4.2/10, dziś wydaje się co najmniej zabawna. Zacznę od gości, bo ci są kapitalni, szczególnie pewna dwójka. Bahamadia w „When I Shine”, być może najbardziej hip-hopowym numerze tutaj, brzmi absolutnie fenomenalnie i — będzie kontrowersyjnie — lepiej niż na Kollage. Roots Manuva, chwilę po swoim debiucie Brand New Second Hand w Big Dada, dołożył szorstkości. Ich barwy głosu, tak różne, a jednocześnie tak dobrze korespondujące z chłodnymi, dusznymi podkładami Herbaliserów, to osobny plus.

Podobna muzyka tamtego czasu w UK wychodziła z cienia dogorywającego britpopu, ale daleko było jej popularnością do innych gitar czy nawet bardziej klubowego zacięcia. The Herbaliser już wcześniej pokazali szerokie spektrum brzmień, ale dopiero tutaj dopracowali swój pomysł. Barowy, przepalony klimat, mocne bębny, balansowanie między tempami („Goldrush” vs. „Mind in the Frame”), scratche i cuty — wystarczy wspomnieć absurdalnie zatytułowany „Wall Crawling Giant Insect Breaks”. Ciężko, ale jednocześnie bardzo przyswajalnie, z echem lat 60., sampli i soundtracków.

Wniosek jest prosty: Very Mercenary nadal robi wrażenie, mimo że 2 czy 3 odsłuchy z rzędu nużą, i warto przy okazji sięgnąć po ich inne albumy, zwłaszcza Take London czy Something Wicked This Way Comes. A jeśli ktoś chce przekonać się na żywo — The Herbaliser Band na YASS! Festival zagra w piątek, 22 sierpnia, o godz. 20.00.

Bilety do kupienia tutaj, ale… mam też dla was małą zabawę. Do wygrania podwójny karnet na YASS! Festival. Wystarczy, że napiszecie mi maila i polecicie płytę, którą powinienem opisać na blogu — najciekawsza propozycja wygrywa. Macie czas do dnia koncertu do godz. 12:00.

PS
Z innych rzeczy wartych posłuchania na tegorocznym evencie to baaardzo polecam Wojtka Mazolewskiego, Apollo 440, T.Love (o ile skupią się na starych numerach, a nie tej nowej szmirze), P.Unity, Coals i Siema Ziemia, także jest na co się wybrać.

Ocena: 3.5 na 5.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *