Masta Ace „Disposable Arts”

Wiosna w pełni, więc słuchanie Disposable Arts to czynność wyjątkowa, wręcz wskazana. Potem przyjdzie czas na lato i… sami wiecie co.

Nie będę ściemniał — ba, ja to wręcz afiszuję — lubię wracać do tych wszystkich starych płyt. No i tym razem mój wybór padł na ten niby solowy powrót Masta Ace’a. Minęło mi kilka lat od ostatniego odsłuchu i chyba jestem zauroczony jeszcze mocniej niż kiedyś. Być może nawet bardziej niż za pierwszym razem, bo to jedna z tych produkcji, które o tej porze roku wchodzą mi najlepiej.

Bo wiecie, kiedy kładę się na kanapie, gram na Switchu, ogarniam ogród albo po prostu robię cokolwiek innego, to takie „Take a Walk” (dobra, może nie do końca pasuje do tego błogiego relaksu), „Every Other Day”, które brzmi tak, że DJ Vadim dałby się pokroić, aby to mieć na The Soundcatcher, czy „Hold U” wchodzą jak złoto. I robi mi się cieplej — i nie, nie chodzi o konkretne preferencje.

Masta Ace wraz z Disposable Arts dostarczył klasyczny niezależny rap z początku nowego milenium, który nie zestarzał się ani w treści, ani — o dziwo — muzycznie. Koncept? Spoko. Nie urywa, ale też nie powoduje grymasów. Trzeba jednak przyznać Ace’owi, że pojedyncze tracki, nawet kiedy są wyrwane z obranej tutaj narracji od zera do bohatera, nadal robią robotę. Podkłady? Przy samplerach i komputerach znaleźli się m.in. Paul Nice, Ayatollah i Koolade. Beaty są zróżnicowane, nieklepane taśmowo i bez tej całej najntisowej nudy, która często wyłazi po latach.

I tak sobie teraz myślę: czy Disposable Arts jest lepsze niż wybitnie letnie A Long Hot Summer? Dla mnie chyba tak. Chociaż jutro powiem inaczej, a pojutrze znów zmienię zdanie. Tylko czy to ma w ogóle jakieś znaczenie? No właśnie. Warto wrócić, jedna z lepszych płyt 2001 roku.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

2 komentarze do “Masta Ace „Disposable Arts””

  1. „Je je je, ten Masta daje pięknie…”, że tak zacytuję (tak, wiem że to dotyczyło innego albumu).
    „Disposable arts” to mój ulubiony album Masta Ace – preferuję i od „Slaughtahouse” i od „A Long Hot Summer”. Sam koncept albumu z początku mnie irytował – o ile pomysł był ciekawy to już te podjarane teksty pierwszoroczniaka działają mi na nerwy. Teraz po prostu te skity ignoruję i słucham muzyki. Długo mi też zajęło aby ten album kupić na CD, w końcu udało się kiedyś trafić na HHV. Ogólnie Masta Ace ze wznowieniami starszych pozycji nie rozpieszcza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *