Gruby Mielzky / The Returners „Zaraz wracam”

Mielon w końcu zaczął nagrywać na miarę swoich możliwości. Dojrzały, szczery materiał, który zapowiada coś dużego na jesień. Póki co – epka.

Gruby Mielzky to dość ciekawy przypadek. Zresztą, podobnie jak sami Returnersi. Dyskografia jest dość bogata, ale z przejawami przezroczystości, wymieszanej z wieloma naprawdę niezłymi kawałkami (w sumie to jeden z nich spokojnie ląduje w moim top 10 polskiego rapu) i kilkoma mocarnymi linijkami. Zawsze jednak czegoś brakowało, typowej kropki nad i. Było już całkiem blisko cztery lata temu – Do wesela się zagoi to ciekawa płyta, której słucha się w całości i nie powoduje żadnych grymasów. Wiem, co piszę – wróciłem do niej ostatnio przy okazji premiery epki Zaraz wracam i z obydwoma produkcjami przepadłem na kilka godzin.

Zaraz wracam przesłuchałem pierwszy raz i pomyślałem: ale to jest dobre. Drugi: o kurwa, zajebiste. Trzeci: tak, to bardzo mocne. Opener „Może mogłem” to nie tylko jeden z lepszych jego numerów, ale i w ogóle jeden z mocniejszych momentów w polskim rapie ostatnich lat. Smutny, ale chwytliwy refren, pawbeatsowy (sic!) podkład (ale z bębnami) od Returnersów, idealnie korespondujący z osobistą treścią. Rap. Wow. Szczękę zbieram do tej pory.

Pozostałe kawałki równie niczego sobie. Typowy Mielzky, raz śmieszek „co nie leży na kanapce jak Hochland” (to jeszcze z poprzedniej płyty z Persem), innym razem twardy ziomal „bez kurwy przed nazwiskiem”, który dojrzał, dorósł, pisze ciekawiej, a i ciągle potrafi mrugnąć okiem (wers roku: „Ta niunia pyta mnie: gdzie ty, kurwa, gdzie 2Pac? / Ja mówię: też nie jesteś Miss Polonia, a się ruchasz”). „Nie chcę mówić, że Gruby Mielzky jest jak Masta Ace, który dopiero z wiekiem zaczął nagrywać swoje najlepsze numery, ale czuję, że nie dostałoby mi się za takie porównanie” – jak to celnie zauważył Kamil Świech a.k.a. Modest. Wcale też nie przeszkadza, że nie kombinuje z flow. Kolorytu dodają refreny, monotematyczny, ale jakże stylowy Włodi, i ciągle będący w formie Biak.

Plus te beaty od Little’a i Chwiała – klasyka w „aktualnym” wydaniu, która niczego nowego nie odkrywa, ale pozwala przypomnieć sobie to, za co kocha się nowojorski rap (o ile ktoś się z nim jeszcze pieści). Sześć numerów, które się nie dłużą, zapowiadają arcyciekawy krążek na jesień i sprawiają, że to kolejny dobry album w tym roku. A może… i najlepszy?

Ocena: 4 na 5.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *