Znowu wielki dzień dla hip-hopu, więc szkoda by było tylko „delikatnie” coś tam napomknąć w social mediach, chociaż tłiterakom już o tym napisałem z samego rana. Cztery znakomite pozycje obchodzą dzisiaj swoje urodziny, z czego jedna z nich jest na maksa wyjątkowa. Jak obrazek powyżej.
O ile I Need a Haircut Biz Markiego i Short Dog’s In The House Za Krótkiego są w pewnych kręgach kultowe (natomiast inni je totalnie zlewają, czego już do końca nie rozumiem) to już raczej nie usłyszy się złych głosów na temat Mama Said Knock Me Out i ATLiens.
Trzeci album dobrego kolegi Marleya Marla i Big Daddy Kane’a jest trochę takim zaginionym dziełem w jego dyskografii. Problem ma taki, że jego dwaj poprzednicy, czyli Goin’ Off z 1988 roku oraz wydany rok później The Biz Never Sleeps są mega ważne dla rozwoju rapu, a i posiadały megahitowe single z „Just a Friend” na pokładzie. Czwarty album, czyli All Samples Cleared! jest już ważny z innego powodu, czego dowodem jest sam tytuł po małej aferce, a poza tym był to jego ostatni LP dla legendarnego Cold Chillin’ Records. Trochę szkoda, bo pochodzący z 1991 roku I Need a Haircut jest po prostu dobry i warto raz na jakiś czas do niego wrócić, a jeśli skonfrontuje się jego okładkę ze słynnym zdjęciem kolegi Kane’a będącego u fryzjera to jakoś tak cieplej na sercu się robi.
Short Dog’s In The House nie słuchałem już kilka lat, ale z tego co pamiętam to był to jedyny album Too $horta, który mi się podobał w całości, a i zobaczcie jak pięknie jego zajebista okładka antycypowała powoli rodzące się Doggystyle Snoop Dogga. Aż sobie chyba odpalę zaraz, bo pogoda za oknem całkiem nieźle przypomina tą z Oakland.
Czwarty album LL Cool J’a jest prawdopodobnie najlepszym w jego długiej i obfitującej w sukcesy karierze, a i przy okazji jest to ostatnie wielkie dzieło Marleya Marla, a przynajmniej ostatnie, którego nie musi się wstydzić. Hit na hicie, z singlem na pokładzie (przy produkcji którego pomagał Bobcat), który wstrząsnął całym światem. Zajebisty album, z którym wiąże się taka historia…
Było to bodajże w 2009 roku. Kupiłem ten album u Żuroma (tak, tego Żuroma) na Allegro. Coś tam zaczęliśmy korespondować o rapie w mailach i koniec końców dostałem jego płytę – Cały Czas – z autografem i dedykacją. Miły prezent, nie powiem, pomijając już jakość samej muzyki.
Jednak z tego wszystkiego najlepszym wydaje się być ATLiens, (ja pierdolę, nie spodziewałem się nigdy, że w jednym tekście zestawię ze sobą Cały Czas i ATLiens…) czyli drugi album fantastycznego duetu OutKast. Wielkie, genialne i ponadczasowe dzieło, w zasadzie arcydzieło, a prześlicznym intro, które jak żadne inne wprowadza w nieziemski klimat albumu. Nie ma się co rozpisywać, więc niech was muzyka pochłonie.
Alo.