Propsy lecą z każdej strony, jakby Redman znalazł Świętego Graala. Ale czy naprawdę ten sequel kultowego albumu zasługuje na takie owacje?
Nie będę mieszał – zasługuje jak najbardziej. Muddy Waters Too to klasyczny rap w najlepszym wydaniu, czyli coś, co jest coraz rzadsze. Funk wylewa się z głośników jak syrop klonowy na pankejki, a przewózka na mikrofonie to mistrzowski poziom — chociażby w „Whuts Hot Lyrics”, gdzie pada porównanie z muzyką Quincy’ego Jonesa. A flow? Totalny unikat. Nikt, dosłownie nikt, nie nawija jak Reggie Noble, nie wspominając o tym, że koleś ma ponad pięć dych na karku i jest lepszy pod tym względem od praktycznie każdego stąpającego jeszcze po ziemi.
Uwielbiam Muddy Waters, na którym to znajdują się jedne z moich ulubionych hip-opowych kawałków w historii – „Pick It Up”, „What U Lookin’ 4” i „Whateva Man”. I cieszy mnie to, co Redman zrobił tutaj, bo ta długo zapowiadana produkcja to godne przedłużenie tej historii. Muddy Waters Too to ponad 80 minut rapowego łomotu, który brzmi jak najlepszy mixtape, tyle że zapomnieli do niego dorzucić wydzierającego japę hosta. Nawet skity, których jest tu absurdalnie dużo, nie irytują, ale miejmy też na uwadze, że przecież od zawsze były jednym z wyróżników rapera.
Podkłady to smakowite produkcje, za które odpowiadają m.in. Rockwilder, Khrysis, Erick Sermon, Tall Black Guy i sam raper. Perkusje rwą głośniki na strzępy, bas płynie nisko, a do tego mamy kilka sampli, które są jak stare znajome, z którymi spotykasz się po latach na drinku. Ale czy to przeszkadza? Absolutnie nie, bo to wszystko jest doprawione tym samym vibe’em, który Redman wypracował trzy dekady temu – „Aye”, „Pop Da Trunk”, „Kush” ze Snoop Doggiem i „Looka Here” z KRS-em to feeling pierwszej klasy.
A teraz najważniejsze: w roku, w którym weterani rapu wydają zaskakująco dobre albumy i żaden z nich nie wykroczył poza skalę żenometru, Redman przypomina, dlaczego zawsze powinien znajdować się w dyskusjach o największych. Niby wszyscy wiedzą, że to legenda, niby większość ma go w swoim rapowym Hall of Fame, ale jak przychodzi co do czego, to i tak mówimy o taki postaciach, jak Nas, Jay-Z, Lil Wayne, czy kimkolwiek innym. Tymczasem Reggie zamknął wszystkim gęby, udowadniając, że wciąż bawi się rapem i dostarcza najlepszy materiał od czasów… tak, Muddy Waters. Słucham w kółko od dwóch dni, skipuję tylko ten nieszczęsny posse-cut.
kiedy cd? jeśli nie ma na cd, to nie istnieje
Nie wiem.