Są płyty, które pokazują, że w trudnych czasach można znaleźć coś, co nadaje sens. Trzeba je tylko zrozumieć, nawet jeśli ma to zająć lata.
Rok 2003, no dobra, 2004. Polska, miasto niech będzie dowolne. Dzieciaki marzyły o czymś więcej niż wyjściu na ławkę, bezrobocie biło rekordy, a ludzie byli wkurwieni na wszystko wokół – na polityków, sąsiadów, życie. Osiedla kipiały nerwowością, a telefony ginęły częściej niż zasięgi na nich. W tym właśnie momencie pojawia się Klucz, album, który próbował dać sens w świecie, gdzie go brakowało.
Nie będę ściemniał – kiedyś nie traktowałem produkcji Hemp Gru poważnie, nie dowierzałem w „wieko” (KMWTW), śmiałem się z „17. Zjedz skręta feat. Żary”. Uliczne moralizatorstwo Wilka i Bilona pochodziło ze świata, który nie był mi bliski, ale w jakimś tam stopniu był mi znany. Teraz, wracając do Klucza, słyszę więcej. To zapis czasów, których już nie ma (czy na szczęście, to niech każdy oceni sobie sam) — uliczny dokument o ludziach, którzy chcieli odnaleźć swoje zasady we wszechobecnym chaosie, rzucając raz za razem wersami, które na stałe weszły do kanonu polskiego rapu. Pod tym względem, zarówno celnych linijek, jak i tych cringowych, to absolutna czołówka. Podręcznik moralności ulicy o tym, jak mieć jaja w świecie, gdzie łatwiej się poddać niż stawiać opór.
Surowa produkcja, głównie Waca, być może najbardziej niedocenionego rodzimego producenta ever, jest wręcz typowo polska, ale na swój sposób unikalna. I w tym cały urok — ciężko nie docenić „Nie zapomnę”, marszowego „Życia Warszawy” (w ogóle cała koncepcja numeru to kwestia na osobny tekst), „Stylu warszawskich ulic”, czy „Ej ty kolo” (tutaj popis daje Kuba O.). Brud i syf, który jak niewiele innych naszych produkcji tak dobrze współgra z treścią.
Klucz wiele mówi o społeczeństwie i czasach, w których powstał, dlatego po długim czasie zmieniła mi się optyka na postrzeganie całości. I po tych 20 latach od premiery naprawdę dobrze mi się tego słucha. Ale… wolę ten nielegal* (z naprawdę wybitnymi momentami) HG, który gdzieś tam krążył po osiedlach, również tych płockich, i zapowiadał, co się wydarzy.
PS
* no, tak to wygląda:
No nie, po prostu nie.
„Skandal” ma swoje miejsce ponieważ wyszedł w czasach, kiedy polski hip-hop dopiero się naprawdę rozwijał, był prekursorem i czymś zupełnie innym (chociaż, jak dobrze wiemy, równocześnie zszokował wiele osób, na czele z Mirosławem Pęczakiem 😉 ). Więc o ile niektóre wersy, nieskładne rymy i braki w gramatyce, kwadratowy flow, mogą dzisiaj razić czy śmieszyć („…za pomocą chujowego komputera atariego…”), to jednak powstawały w innych czasach. Akceptuję to, chociaż Molesta nie była mi nigdy szczególnie bliska. Ale 2004 to zupełnie inny okres, scena jest dojrzała, utalentowanych twórców nie brakuje (nawet panowie z Molesty są na zupełnie innym poziomie, wystarczy porównać „Słodkie kłamstwa” z dowolnym tekstem ze „Skandalu”) więc wytwory typu HG czy Firma mnie jednak odrzucają.
No ale gdzie HG, a gdzie Firma… „Klucz” na poziomie realizacyjnym i samej jakości nagrania to ówczesne wyżyny w naszym rapie. Teksty, podkłady – kwestia subiektywna.
Technicznie – owszem. Produkcja – nie mogę się czepić. Ale na tym wszystkim mamy dukanie Wilka i te „światłe” teksty. No nie, nie potrafię tego pominąć. Różnica wynika też zapewne z tego, że „Skandal” nagrywali gówniarze więc można inaczej do tego podejść, a HG to dorośli goście nadal krzyczący JP!.
Dzięki za interesujący wpis! Nigdy wcześniej nie spojrzałem na „Klucz” z tej perspektywy. Zawsze czułem, że jest w tej płycie coś więcej niż tylko muzyka, coś, co odzwierciedla ducha tamtych czasów. Zaintrygowałeś mnie wspomnieniem o osiedlowych nielegalach – może przydałoby się o tym więcej napisać w przyszłości? W każdym razie, warto czasem wrócić do klasyki. Pozdrawiam!
Jeśli ktoś lubi historie pełne emocji, warto zerknąć na bajki, które też mogą opowiedzieć o świecie i lose ludzi https://bajunie.pl.