Najlepszy koncert, na którym nie byłem

Ostatnio często zdarza mi się chodzić piątkowymi popołudniami do warszawskich sklepów płytowych. Po raz kolejny łudziłem się, że wyjdę tylko z tym, co miałem zaplanowane do kupienia. Nie udało się, bo następnego dnia odbył się najlepszy koncert, na którym nie byłem.

Do ostatniej chwili zastanawiałem się czy iść w sobotę do Miłości na koncert/set Pete Rocka – dawniej mojego największego hip-hopowego idola, mistrza i guru. To m.in. dzięki niemu zacząłem kopać w samplach, szukać źródeł i fascynować się innymi rzeczami, ale… koncert odpuściłem.

W piątek po wyjściu z pracy obrałem cel na SideOne i AsfaltShop. I w jednym, i w drugim, miałem do odbioru zaległe płyty, ale kończąc zakupy na Kredytowej 9 pomyślałem jeszcze o jednej rzeczy. A może by tak zrezygnować z jakiejś małej przyjemności na rzecz singla „Give It to Y’all”, który został wydany przez BBE z okazji zeszłorocznego Record Store Day?

Kupiłem tę nieszczęsną siódemkę i skierowałem się w stronę Mokotowa na spotkanie z Redem. Wiecie, tak żeby sobie pogadać na kilka tematów i oczywiście o weekendowych meczach. Kto nie zna Ernesta to może sobie pomyśleć o nim rożne złe rzeczy, ale zapewniam, że niewiele w swoim życiu spotkaliście tak sympatycznych postaci. Zawszewstępnie umawiając się z nim na godzinę muszę ten czas pomnożyć co najmniej dwukrotnie. Raz nawet nagraliśmy naszą luźną rozmowę i wyszło z tego coś takiego. Nie chwaląc się – dla mnie jest to jedna z ciekawszych rozmów, które dane było mi przeprowadzić w życiu, a przecież trochę się tego zebrało.

Wracają jednak do Pete Rocka. Nie wiem jak było na koncercie, nie wiem nawet czy się odbył, bo… zwyczajnie mnie to już nie obchodzi. Było, minęło, mój świadomy wybór, tym bardziej że na ubiegłorocznym Kempie wyszło to wszystko co najwyżej średnio. Linkował do relacji na pewnym portalu nie będę, bo mi ją popierdolili i wyszło kilka niuansów, których nie raczyli nawet poprawić, ale możecie przeczytać kilka wniosków, w tym ten o Soul Brotherze ze swoim kompanem. Tutaj, o.

W minioną sobotę może było lepiej, może było gorzej, a może odpuściłem najlepszy koncert życia, ale czy to istotne? Jeszcze nadarzy się okazja, a tymczasem rozkoszuję się rozmową z nim, która pojawiła się w 7 numerze „Wax Poetics” (zima 2004, w sumie to naprawdę zajebisty numer im wyszedł), który wpadł w moje ręce… w piątek. Tak, razem z singlem, a ten numer jest jednym z kilku (od 6 do 10) zebranych w jedno opasłe tomisko z logotypem Pumy (taka marka odzieżowa) na okładce. Wolumin drugi, a z tego co wiem to trzeciego zbioru już nie było.

Optymistycznie kończąc to kawałek na singlu należy raczej do tych słabiutkich, żeby nie powiedzieć, że wręcz chujowych, no ale tak okładka!

Label jest bardzo ładny, prawda?

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *