Nie wiem, ale chyba za dużo ostatnimi czasy u mnie polskiego rapu. Albo mi się przejadł, albo go nie rozumiem, albo już sam nie wiem co. Na szczęście od kilku dni oficjalnie jest już dostępny Oddisee, który… dzisiaj ma tak naprawdę swoją premierę. Mam co słuchać.
Specjalnie wtrąciłem tutaj reprezentanta Waszyngtonu z prostego powodu. Zarówno on, jak i Kecaj z Mystą odwołują się do klasycznej szkoły tworzenia rapu, mimo prezentacji zupełnie innych stylistyk. Na tym porównania się kończą, a w zasadzie to nie ma sensu ich ciągnąć. Tak samo jak nie ma sensu porównywać poziomów artystycznych.
Pamiętam Koligację Gie Ka. Nie to, żebym jakoś się specjalnie jarał projektem Majkela i Kecaja sprzed kilku lat, ale kilka razy album się zakręcił w odtwarzaczu. Zarówno Kuriozum jak i 200% – Z Archiwum Szarych Komórek mocno wyróżniały się jak na tamte czasy, w głównej mierze na dość specyficzny i unikatowy na polskiej scenie rap. Solowego dokonania Kecaja – Ligi Niezwykłych Dżentelmenów – nie miałem okazji sprawdzić, mimo że gdzieś tam była notatka, że być może warto zainteresować się tym albumem. Może też dlatego jestem nieprzygotowany do F.H.H., jego wspólnego projektu z zabrzańskim producentem Mystą?
Jeśli owe F.H.H. miało sprawić, że czym prędzej sprawdzę solówkę rapera sprzed dwóch lat, to jeszcze sobie długo poczeka, o ile w ogóle odsłuch nastąpi. Kecaj jest definicją przeciętności. Jest dużo lepszych od niego, nawet na tej płycie (dobra zwrotka Jeża, być może najlepsze stricte ulicznego undergroundowego rapera w Polsce), ale jeszcze więcej gorszych. Teksty nie są odkrywcze, nie potrafią zaskoczyć, a sama tematyka jest bardzo oklepana. Rap dla zajawki, trochę obserwacji społecznych z perspektywy doświadczonej osoby itd. Może i bym to kupił, ale jest to podane w asłuchalnym dla mnie stylu. I nie wiem co jest tego przyczyną – maniery wokalne czy słaby mastering? Przecież takie „Wibracje” czy „Dobro” mogłyby brzmieć o wiele lepiej, ale głośność wokalu jest źle dopasowana stosunku do beatu. Za dużo skupienia na tym elemencie i to w najgorszy możliwy sposób. Tylko po to, żeby zrozumieć co mówi, a nie po to, żeby zanalizować co powiedział.
Podobnie jest z Mystą. Kilka odsłuchów nie sprawiło, żebym zapałał miłością lub chociaż sympatią do tego producenta. Kolejne produkcje na utartych schematach z przeciętnie dobranymi samplami. Sorry, znowu nie dla mnie. Brzmi to tak, jakbym wziął pierwsze wspólne nagrania Dilated Peoples lub jakieś inne undergroundowe produkcje z końca lat 90. z zachodniego wybrzeża. Nic, dosłownie nic nie przykuło mojej uwagi na dłużej, ale żeby być sprawiedliwym warto pochwalić za ciekawe jak na nasze warunki cięcie sampli a’la Madlib. Aha, i brawa za zaskakującą końcówkę w „Gorzkim”. Porównajcie sobie brud, który panuje u SoulPete’a na RAW i brud od Mysty. Tak samo jak sample, bębny i całą resztę. Można to zrobić lepiej, nawet w tym roku, mimo że ledwo co się skończył pierwszy kwartał…
Zrobiłem bezceremonialny delete. Album jest do pobrania stąd i być może zaskarbi sobie kilku fanów, na pewno jednak nie mnie. Nie znalazłem tutaj nic dla siebie. Kolejna typowa płyta odwołująca się do starej szkoły. Bez propsu, bez hejtu, bez powrotu. Nawet na te 35 minut. Zresztą po co, skoro jest i wiele więcej lepszej muzyki? Gorszej również.
3