
Dobry debiut to problemy. Weź tu co najmniej wyrównaj poziom i dotrzymaj oczekiwaniom. Panowie z Północnej Karoliny coś o tym wiedzą.
Wróciłem sobie do dyskografii Little Brother. A w zasadzie to próbowałem wrócić, bo już dawno się tak nie wynudziłem i zarazem zniechęciłem, kończąc bieg raptem na dwóch odcinkach i nie dobiegają do solidnego z tego co pamiętam May the Lord Watch.
Oczywiście zacząłem chronologicznie – The Listening z 2003 roku na pewno ciekawe, głównie przez klimat i specyficzną aurę niezależności, która otacza to wydawnictwo, do tego propsy płynące m.in. od Questlove’a, singiel, do którego często wracam „The Way You D It”, no, jest nieźle. Zupełnie inaczej jest z wydanym dwa lata później koncepcyjnym The Minstrel Show. Jeszcze z 9th Wonderem, który jak zwykle zapomniał o tym, że beat też ma dolne pasma, Big Poohem, któremu nigdy nie udało się wyjść poza przeciętność (aż boję się wrócić do jego Sleepers, chociaż po co miałbym to robić? Co najwyżej przetrę kurz z miejsca, w którym stoi), oraz Phonte – w tym przypadku gwarantem jakości i postacią, która miejscami naprawdę imponuje idealnym balansem między rapem a śpiewem. Ale o jego znakomitym, momentami wręcz cudownym Connected z holenderskim producentem Nicolayem w ramach projektu The Foreign Exchange, będzie kiedy indziej.
Słucham, słucham i cały czas się zastanawiam, jak ja to mogłem ileś tam lat temu kupić za niemałe pieniądze, tym bardziej że to wersja clean (nie widziały gały, co brały), która co prawda nie rzuca się mocno w uszy, ale jednak wolę te „pełne” produkcje. 9th Wonder zdecydowanie najlepsze rzeczy zawsze dawał poza swoją macierzystą grupę (Murs 3:16 The 9th Edition), a przypomnę, że w tym okresie powstał też projekt Chemistry z Buckshotem, znacznie lepszy niż The Minstrel Show. Raperzy zwyczajnie nie dowożą, czasami ciężko rozróżnić jednego od drugiego, a kilku gości tutaj jest zupełnie zbędnych – łącznie z Yahzarah, która otwiera i zamyka całość, ale nie wnosi nic istotnego. Na plus „Not Enough” i „Slow it Down”, reszta niech zniknie w czeluści przeciętności.
Kasa poszła w błoto, nie pluję sobie w brodę, ale dumny też nie jestem. The Listening to cała ta otoczka – nawet graficznie świetnie współgrało z całością, i mimo miałkości, która po latach jeszcze bardziej wybija się w produkcji 9th Wondera, da się tego słuchać. Tutaj – nijakość liże się z przeciętnością, czyli taka truskulowa generyczność połowy lat zerowych. Szkoda czasu.
No to jak czytam, nie jestem jedyny w moim braku zrozumienia dla tego zespołu. Little Brother to jeden z tych tworów, do których przez ponad 20 lat nie zdołałem się przekonać. Zespołu, który zawsze otaczany był aurą wielkości, opowieściami jakie to jest wspaniałe i cudowne a jakoś nigdy nie potrafiło mnie zainteresować. Próbowałem kilkukrotnie, myśląc, że może coś przeoczyłem? Że może miałem zły dzień? No nie, nudy na pudy, nie mogę dokończyć słuchać żadnego ich albumu. Nic się nie dzieje, nuda panie.
W tym całym zalewie „new schoolu/true schoolu” (he he, pozdro L do K!) czy różnych samozwańczych alternatyw – którymi obrodziło na przełomie wieków – zdecydowanie wolę świetne J5, Blackalicious, UD, PUTS czy DP (a to Evidence zawsze był nazywany nudnym). No niech nawet będzie nawet Zion I, chociaż oni potrafią mnie zmęczyć. To już nawet albumu Crown City Rockers jest ciekawszy. Ja LB mówię zdecydowane nie.
P.S. U siebie na półce zostawiłem jedynie Foreign Exchange – bardzo lubię ten album. Reszta poszła do ludzi.