Guru „Jazzmatazz, Vol. 1”

guru jazzmatazz

Kiedyś mój dzień zaczynał się tak: toaleta, papieros, telegazeta. Dzisiaj zmądrzałem i wygląda to trochę inaczej: toaleta, kawa, ulubiona piosenka.

Kończący się tydzień zdominowała u mnie pierwsza część Jazzmatazz. To właśnie od niej i małej czarnej rozpoczynałem niemalże każdy poranek. Na dobrą sprawę to nie wiem co mnie naszło, żeby zdjąć z półki ten album, wytrzeć z niego kurz i wrzucić do odtwarzacza, ale decyzji nie żałuję. Darzę go dużą sympatią od pierwszego usłyszenia, a nasza przyjaźń trwa już ładnych kilka lat. Jest to też chyba jedyna rzecz od Guru, której słucham na luzie, bo nawet produkcje z DJ’em Premierem momentami była dla mnie nie do przejścia… A mam je z sentymentu do Preemo prawie wszystkie…

No dobra, ale o mojej małej niechęci do gospodarza tego projektu pisał nie będę, bo tutaj, jako host, wypada świetnie. Idealną porą na chłonięcie jazzu z rapem pod jego dyktandem są zdecydowanie wczesne i późne godziny. Niesamowita aura, przepełniona dymem pochodzącym od różnych substancji i produktów, alkoholem, kawą, książkami i najlepszymi jazzmanami, jakich znasz. A jeśli nie znasz, wiedz że powinieneś, bo Donald Byrd, Branford Marsalis czy Roy Ayers nagrali wiele fajnych płyt, które swego czasu dość długo umilały mi czas. Warto zwrócić też uwagę na MC Solaara, który był w swojej szczytowej formie, na chwilę przed wydaniem fantastycznego francuskiego klasyka Prose Combat, który garściami czerpał z najlepszych jazzrapowych produkcji.

Utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że jedynka jest wielka, a jeśli nie, to niewiele jej brakuje ku temu mianu. Kolejne części też niezłe, ale z każdą kolejną forma gdzieś uciekała.

Toaleta, kawa i ulubiona piosenka, którą w tym tygodniu było zdecydowanie „Loungin'”. Dobre to były dni.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

3 komentarze do “Guru „Jazzmatazz, Vol. 1””

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *