Nigdy mi nie było po drodze z kobiecym rapem, tym polskim to już w ogóle. „Jeszcze zdarzają się wiersze”, jak to mawiał klasyk, i można czasami trafić na prawdziwe perełki. Jedną z takich jest Ill Camille, femcee z Kalifornii, która swoimi skillami, uchem do beatów i kilkoma innymi cechami dystansuje większość facetów. Fajna babka z niej, no.
Wrzucam stricte informacyjnie, niech Heirloom sobie żyje po polskiej stronie internetu, bo chyba nikt u nas nie napisał o tym albumie, a szkoda. Zajebista płyta. Dawno kobiecy rap nie ujął mnie tak bardzo, jak właśnie u tej laski.
Ni to Lauryn Hill, ni to Akua Naru, ni to ktoś inny. Można na siłę szukać porównań, ale raczej mija się to z celem. Wydaje mi się nawet, że obecnie nie ma żadnej konkurencji, przynajmniej w moich kategoriach pojmowania rapu. Heirloom jest tak dobre, że mam zamiar wracać do tego w miarę regularnie i wcale nie dlatego, że jest tutaj trochę soulquarianów i ciepłego brzmienia. Przypadek jest podobny do tego, co oferowała kiedyś T-Love – przemycanie emocji i to bliższe znanym z jej longplaya z 2002 roku. Sprawdzajcie koniecznie.
Swoją drogą – Jakarta* to jedna z tych wytwórni, które „aspirują” do bycia jednymi z moich ulubionych, ale zawsze miałem z nimi jakieś „ale”. Mniejsze, większe, ale jednak. Okej, niech za przykład posłuży zeszłoroczny Ivan Ave, który naprawdę był spoko, ale jakoś wracać do tego nie potrafię, bo zwyczajnie szkoda mojego czasu. Co ciekawe – mam tak z większością ich produkcji. Wiecie jaki jest inny label, z którym mam taki problem? Mello Music Group.
Taki kobiecy rap to naprawdę COŚ.
* co innego z ich genialnym sublabelem Habibi Funk. Ich katalog nie jest wielki, ale co się tam dzieje to głowa mała! Wszystkie płyty polecam, a moją ulubioną jest ta z miejsca numer 18
Jeden komentarz do “Babski rap z Jakarty”