Tak, tak, 11 września kojarzy się zapewne tylko z jednym, ale ja o zamachach na World Trade Center nie mam zamiaru pisać. Tego dnia, w 2001 i 2007 roku, swoje premiery miały dwie bardzo ważne płyty dla amerykańskiego rapu. Być może bez jednej z nich nie byłby on taki, jaki znany jest nam obecnie, natomiast bez drugiej… raczej by sobie poradził, ale szkoda by było, gdyby transformacja Westa zostałaby odwleczona w czasie.
O Graduation rozpisywał się za dużo nie będę, bo robiłem trochę już w tym miejscu i swoje zdanie notabene tej produkcji podtrzymuję. Dzisiaj nawet sięgałem po ten album, zdjąłem go z półki i… rozmyśliłem się, bo jednak nowy Kornel Kovacs ze swoim znakomitym The Bells i No Disco No. 1 Top One (tak, bez jaj) wzięły górę. Może wieczorem? Aha, i co ważne: oprócz poziomu i skali ważności w kontekście dalszego rozwoju dzieła Westa to warto też pamiętać o tym, że to właśnie w dniu premiery rozegrała się jedna z najciekawszych kampanii marketingowych w dziejach hip-hopu. W szranki stanął dzisiejszy bohater z 50 Centem. Premiery Graduation i Curtisa celowo były zaplanowane na ten sam dzień. Chyba nie muszę wspominać kto wyszedł zwycięsko na każdym polu w tej konfrontacji?
Nie pominąłem natomiast odsłuchu The Blueprint, płyty być może najważniejszej w karierze Jaya. Znakomitej, ponadczasowej i maksymalnie przebojowej, której nic, dosłownie nic, nie brakuje. Hit na hicie i rap o jakim marzą dzieciaki przez całe swoje życie.
Maksymalnej oceny raczej bym nie dał, piekielnie mocne 9 to minimum u mnie, ale jeżdżąc dzisiaj po mieście i zasłuchując się w album wracały do mnie najlepsze wspomnienia chwil, kiedy to „uczyłem się” hip-hopu. Do tej pory pamiętam pewne dwa dni związane z The Blueprint. Pierwszym był ten, kiedy to któregoś razu chodziłem po swoim mieście ze słuchawkami na uszach i coraz mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że poziom który zaprezentowali tutaj Hova, Eminem, West czy Just Blaze jest tym, którego chciałbym słuchać codziennie. To właśnie wtedy odstawiłem polski rap na boczny tor.
A jaki był ten drugi dzień? Kochani, to był jeden z tych dni, kiedy płakałem nad zakupioną płytą, a zdarzało mi się to niejednokrotnie. To był ten pierwszy dzień w życiu, kiedy leciały mi łzy w momencie otwierania paczki, która skrywała w sobie skarb, który koniec końców, okazał się bezcenny.
Wiecie jak się nazywał…
Jeden komentarz do “Tego dnia #3: 11 września”