Hip-hop bez czterech elementów.
Spodziewałem się bezsensownej i niewiele wartej płyty, a okazało się, że Tede i Sir Mich mocno zagrali mi na nosie. Nie w sensie, że coś tam podsunęli do wciągania, broń Boże, ale ta ich zabawa, momentami dość gorzka, w kilku fragmentach mnie urzekła.
I w swojej konwencji, nie wiadomo czy na żarty, czy na serio, bo tu nie ma nic fifty-fifty, Disco Noir jest naprawdę udaną produkcją. Zastanawiam się, czy nie najlepszą od czasów Kurta Rolsona.
Disco Noir miało polaryzować i udaje mu się to znakomicie. Tede i Sir Mich tutaj są już bez tak karykaturalnych numerów jak „Biełyje nosy”, ale ciągle uskuteczniają ruski house, ekhm, deep hop polo, pod przykrywką hip-hopowej ideologii. A przy tym dużo jest tu ich samych, dlatego Disco Noir sprawdza się nie tylko na srogo zakrapianych domówkach, gdzie najważniejszy jest dudniący beat, ale i w fotelu z drinkiem w ręku, który pomoże jeszcze lepiej zrozumieć „Allinkę”.
fragment recenzji na Interii
Pełny tekst znajdziecie tutaj.
Jeden komentarz do “Tede / Sir Mich „Disco Noir””