Czy można osiągnąć najwyższą formę dopiero na koniec wakacji? Okazuje się, że tak.
Z Suwalem, jednym z najciekawszych polskich producentów młodego pokolenia, spotkałem się w warszawskiej Miłości w dniu premiery jego kozackiej EP-ki pt. Forma. Porozmawialiśmy m.in. o płycie, kompilacjach Flirtini i planach na przyszłość.
Jego debiutancką Formę możecie sprawdzić w serwisach streamingowych. Zachęcam, bo to niby tylko cztery kawałki, ale za to takie, od których nie można się oderwać.
Na początku będzie najtrudniej (śmiech). Dlaczego tylko cztery numery?
Nie wiem (śmiech). Wydaje mi się, że cztery numery to moje „dzień dobry”. Tak, żeby mogli dobrze mnie poznać. Gdybym pomyślał, że ze swojej pozycji teraz wydaję longplay i muszę pomęczyć dwunastoma produkcjami kogoś, kto mnie nie zna, to nie widziałbym w tym sensu.
Ludzie i tak cię znają, chociażby z trzeciej i czwartej części Heartbreaks & Promises Flirtini.
Tak, wcześniej nie miałem wydawnictwa pod własnym szyldem. Dla wielu moje utwory były „sygnowane” jako „Flirtini”, stąd niektórzy mają problem z odpowiedzią, kto na tych płytach w ogóle się znalazł. Często myślą, że jest to nazwa wykonawcy.
Rozmawiamy w dniu premiery twojej EP-ki. Uważasz, że idealnie trafia w czas? Zobacz jaka jest pogoda za oknem – zaraz będzie wieczór, jest jeszcze ciepło.
Nie zdążyłem z formą na lato, ale przynajmniej się starałem (śmiech). Nie jest jeszcze zimno, a fakt, że są to słoneczne numery. Nigdy nie miałem tak, może oprócz truskulowego rapu, który zawsze kojarzył mi się z latem, żeby przypisywać muzykę do konkretnej pory roku.
A widzisz, mi truskulowy rap zawsze kojarzy się z jesienią i wczesną wiosną.
O, wiosna też! Mam takie skojarzenia, bo zawsze takiego rapu słuchałem w plenerze w Katowicach.
Potrafiłbyś nazwać swoją muzykę? Przypisać ją do konkretnego gatunku.
Kurczę, tu jest problem. Nie wiem, czy wynika to z mojego braku wiedzy, czy może taka terminologia nie powstała… Jest coś takiego jak muzyka „nowobitowa”? Jeżeli tak, to tak.
Zapytałem się o to, ponieważ spotkałem się z twierdzeniem, że twoja muzyka nadaje się, uwaga, do sklepów odzieżowych (śmiech).
Tak (śmiech)?
Serio (śmiech).
Trochę orientuję się jak powstaje H&M Music (śmiech). Ale na poważnie – wiem, jak się robi taką muzykę do sklepów. To idzie maszynowo, wręcz hurtowo.
Czy twoja muzyka jest uniwersalna?
Wydaje mi się, że tak. Zarówno w warstwie tekstowej, jak i muzycznej.
Słuchałem Formy kilkanaście razy. Są dwie rzeczy, które bardzo mi się podobają – czas trwania i to, że jest w całości po polsku. Postawiłeś na artystów, którzy nie boją się naszego języka.
Tak, to nie było takie łatwe. Dużo ludzi chciałoby śpiewać po angielsku, ale nie zawsze to wychodzi. Ja też nie lubię projektów, na których jest kilka języków. Strasznie się to gryzie i dziwnie to brzmi, a jest jeszcze gorzej, kiedy pomiesza się dwa języki w jednym numerze. Nie lubię tego.
Chciałem, żeby w całości to było po polsku. Nie było to łatwe, bo takie teksty ciężej się pisze, ale na szczęście się udało.
To jeszcze coś ci powiem! Od innego znajomego usłyszałem, że w kraju w którym pisali Leśmian czy Tuwim, da się pisać dobre piosenki po polsku, bo nasz język jest bardzo plastyczny, tylko wielu ludzi się tego boi. Kawałki na Formie potwierdzają, że da się tak nagrywać – lekko, przyjemnie, uniwersalnie. Ciężko się do czegoś przyczepić.
Właśnie! Chodzi też o to, żeby nie było się do czego przyczepić. Jak przetłumaczysz niektóre angielskie teksty, które słyszysz w radiu, to naprawdę można się czepiać. Często jest tak, że współpracuje się z jakimś Polakiem i ten mówi, że sam sobie napisze tekst po angielsku, bo „jakoś to przelatuje”. Kiedy jednak do tego przysiądziesz to znajdziesz sporo byków – składnia, podwójne zaprzeczenia itd.
Standard. Posłuchaj największych gwiazd z USA i przetłumacz ich teksty. Często jest to papka. A na Formie? Jest dobra forma (śmiech). Miałeś jakieś kryteria doboru postaci?
Nie, nie było żadnych, ale wiedziałem, że Rosalie. chcę na pewno i to konkretnie pod ten numer, czyli „Sygnał”.
Wcześniej już z nią współpracowałeś.
Tak, ta współpraca zaczęła się w zasadzie dzięki tej piosence. „Sygnał” był skończony, kiedy jej płyta już powstawała. To był taki barter – ja robię coś dla niej, ona dla mnie.
Z Michałem Sobierajskim było trochę inaczej – to jest tak jakby remake jego numeru. Nagraliśmy go od nowa i zrobiliśmy to przy okazji Open’era. Musieliśmy stworzyć coś jeszcze, bo wcześniej mieliśmy tylko jeden kawałek, więc powstały też „Satelity”, tylko w języku angielskim.
Pozostałe dwie dziewczyny wybrałem w ostatniej chwili i są to najświeższe numery. Agata poradziła sobie z beatem do „Metrum”, bo trzy poprzednie osoby próbowały i nie byłem zadowolony z efektu. Koska to w ogóle dziewczyna mojego byłego współlokatora. Myślałem wtedy kogo tu można jeszcze wziąć na płytę i piosenkę. Przeglądałem Insta Stories i… kurczę, ona świetnie śpiewała! Napisała też tekst do „Pyłu”.
Myślałeś, żeby jeszcze kogoś zaangażować? Mogłeś też zastosować inny manewr – dorzucić kilka remixów, bo to też częsta praktyka albo np. zrobić maxi singiel „Sygnału„.
Płyta z remixami to jest dobry pomysł, ale sam nigdy nie odbierałem tego „priorytetowo”, bo to ciągle są te same numery. Oczywiście są takie remixy, dzięki którym z oryginalnego numeru nic nie zostaje – ludzie, którym bym dał swoje piosenki, wykorzystaliby tylko wokale, które się na nich pojawiły. To tak naprawdę byłby to jeden i ten sam numer. Mam już nawet pierwsze zapytania o wokale.
Czemu tylko digital? Będzie kompakt lub winyl?
Myślałem o tym, ale stwierdziłem, że nie zeszłoby tyle płyt, żebym był zadowolony. Raczej byłoby to rozdawanie dla znajomych. W tych czasach, gdzie digital dorównuje wersjom fizycznym w sprzedaży, często nie ma to sensu. Po co marnować czyste płyty i wolne miejsce na półkach (śmiech)? Zależało mi głownie na streamingach.
Co jest w takim razie ważniejsze dla ciebie? Nagranie numerów na Flirtini czy ta EP-ka? Jedno z drugim jest ze sobą powiązane.
Moje własne rzeczy, chociaż szczerze mówiąc, zawsze staram się przy każdym projekcie. Tak było np. przy Heartbreaks & Promises Vol. 3, gdzie gotowy beat do numeru „Szukam” wysłałem kilka dni po tym, kiedy dowiedziałem się, że ruszyły pracę nad płytą.
Dużo mi dał udział na płytach Flirtini. Na pewno przedłożyliśmy Heartbreaks & Promises vol. 4 nad Formę. EP-kę mieliśmy wydać już wiosną, ale ruszyła promocja kompilacji i musieliśmy zmienić datę premiery.
Czyli co, EP-ka powstała wcześniej?
Tak, nawet numer z Rosalie. powstał wcześniej niż Flashback i całe Flirtini. „Morfina” była gotowa na zeszłorocznego Open’era, a numer z Koską pod koniec tej zimy. „Metrum” z Agatą nie było – robiliśmy ten utwór trochę dłużej i skończyliśmy go w wakacje. Bałem się trochę, że wszystko straci świeżość, ale chyba niepotrzebnie. Bardzo dobrze to poszło, jestem zadowolony.
To na sam koniec – co z Heisenbergs?
Na pewno jeszcze zagramy, mimo że ostatnio wykruszył się nam saksofonista (śmiech). Podjęliśmy też decyzję, że będziemy razem grali, ale raczej niczego nowego nie stworzymy. Granie live jest super – można się do tego dobrze przygotować, ja mogę sobie pograć trochę na klawiszach czy na instrumentach perkusyjnych.
A solowo? Jakie plany?
Coś tam zacząłem (śmiech). Byłoby fajnie szarpnąć się na 8-9 numerów i zrobić je trochę szybciej. Teraz na pewno będzie łatwiej, bo trochę więcej osób mnie zna i nikt nie będzie olewał mnie w mailach (śmiech).