Rozkmina do Edynburga, czyli czy istnieje życie po amerykańskim hip-hopie?

O, coś mi wpadło do głowy tak na szybko. Wiecie, za dużo ostatnio pracuję, a mam m.in. dwa duże projekty na głowie w swoim codziennym rozkładzie dnia, więc czasu nie mam za wiele. Ale, ale… Początek 2017 roku przyniósł już kilka dobrych płyt, które zostaną ze mną na dłużej. W tym zaszczytnym gronie znalazło się dwóch reprezentantów brytyjskiego rapu.

Zeszłoroczny Skepta jakoś do końca nie potrafił mnie przekonać, niemniej Konnichiwa miała kilka momentów, które śmiało można określi mianem wielkich (ej, tak poza konkursem to sprawdźcie jego występ na Brit Awards). Kolejnych jego produkcji wyczekuję dość mocno, podobnie jak nagrań braciaka – JME – który też rzadko zawodzi. Jednak dzisiaj nie o nich.

Dzisiaj nie będzie też o zbliżających się całkiem mocnych rzeczach z High Focus. Nie będzie o Wileyu, którego muszę sobie jeszcze przypomnieć, bo Godfather jakoś szybko mi przeleciał. Nie będzie też o najlepszej póki co hip-hopowej płycie tego roku, bo pisałem o niej tutaj. Dzisiaj na szybko o Gang Signs & Prayer Stormzy’ego.

Już dawno ograniczyłem dość mocno słuchanie amerykańskiego rapu, bo na dobrą sprawę nie oferuje mi on za wiele, a przynajmniej ten mainstreamowy. Odnoszę wrażenie, że im bardziej debilny wygląd i teksty, tym większa szansa na sukces. Jasne, że nagrania chociażby Future’a mi się w większości podobają, no ale, kurwa, Lil Yachty i cała ta plejada przebierańców z „lil” w ksywce? Nie no, nie dla mnie, ale jeśli komuś to imponuje to spoko. Nie mój interes.

U Brytyjczyków jeszcze czegoś takiego nie ma, z naciskiem na „jeszcze”, bo cholera wie co tam się może stać. Oczywiście nie wszystko jest tam idealne i dalej szrot przeważa nad dobrymi rzeczami, ale ich mainstream oferuje całkiem sporo. Jedną z takich rzeczy jest debiut Stormzy’ego, kolejnej wielkiej nadziei grime’u, który tą płytą raczej nie spełni oczekiwań, bo…

Jest zupełnie inna od powszechnych i początkowych wyobrażeń. Rasowego grime’u nie ma tutaj za wiele, ale Gang Signs & Prayer oferuje coś więcej. Dużo muzykalności i znakomitych melodii, ale…

… napiszę o tym więcej, jak wrócę z Edynburga. Powoli szykuję się na samolot, bo jeszcze dzisiaj wylatuję na mały digging, zwiedzanie i zwalczanie stresów.

A Young Fathers i tak dalej nie będę lubił.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *