R. Kelly & Jay-Z „The Best of Both Worlds”

Gwiazdorzenie dwóch gigantów jest tutaj takie, że i Snickersów braknie. A cukru w tej hejtowanej płycie i tak jest aż nadto.

Lubię ten album, mimo tego całego hejtu, który na niego spływa. Bo umówmy się — w takim 2002 roku nikt o zdrowych zmysłach nie sądził, że kooperacja Jaya-Z i R. Kelly’ego może to być niesłychanym szitem, a powszechnie się tak twierdzi. I według mnie błędnie, bo może jest i sporu tutaj cukierkowatości, lukru, pudru i wydmuszkowej przewózki, ale i tak przyjemność ze słuchania jest znacznie większa niż spożywanie naraz prince Polo i ogórków kiszonych.

The Best of Both Worlds zabiły trochę oczekiwania. Ale umówmy się — to nie są szczyty formy ani jednego, ani drugiego. To kawał mainstreamowego grania, milutkiego i miękkiego, z wszystkimi wadami i zaletami brzmienia R’n’B z początków milenium — ja je bardzo lubię, nie tylko przez sentyment, dlatego optyka może być inna.

Bez pełnego popisu skilli Jaya, z szybkim skokiem na kasę R. Kelly’ego, który kunszt pokazał jednak na znakomitym, wydanym rok później Chocolate Factory, i ekipy Trackmasters, którzy z pomocą typka lubiącego trochę inne szesnastki, wykonali lwią część trochę generycznej produkcji. „It Ain’t Personal”, „The Streets” czy „Greenlight”, w którym na majku skill pokazuje Beanie Sigel, to naprawdę dobre numery. Z drugiej strony — jest tu nieznośne „Shake Ya Body” z Lil Kim.

Całościowo niezłe, można sprawdzić, ale jak Hova w Rap Radar opowiadał „I think the first The Best of Both Worlds is amazing” (ten cytat akurat znalazłem na Wikipedii, jak szukałem archiwalnych recenzji płyty) to sorry, ale trochę pierdoli. Chociaż… ja tam lubię tutaj wracać i przy niedzieli zrobię to ponownie.

Rating: 3.5 out of 5.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *