Kemp 2017 #1: introdukcja i pierwsi artyści

Okej, przyszedł kwiecień, więc zaczynam rozkminiac czy warto jechać na dwa czeskie festiwale. Na jednym z nich będę na pewno, co do drugiego to się jeszcze zastanawiam, ale coraz bardziej przekonuje mnie do siebie (ach, ten Jamiroquai). Zacznijmy jednak od tegorocznego pewniaka, którym jest Hip Hop Kemp.

Zeszłoroczne doświadczenia wręcz nakazały mi rezerwować urlop na kilka sierpniowych dni. Kemp ma swoją specyficzną atmosferę, ale wystarczy raz tam pojechać, żeby poczuć ten klimat. Na początek dnia dobra piwo i jeszcze lepszy obiad w pewnej przydrożnej knajpie (znam takich, którzy chodzą tam tylko dla pewnej kelnerki), a potem zostają już tylko koncerty.

Nie wyobrażam sobie, że w tym roku może mnie w Hradec Kralove zabraknąć, tym bardziej, że chciałbym zrobić jedną rzecz, której nie zrobił jeszcze nikt, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Taki „challenge” postawiony samemu sobie, ale będę potrzebował pomocy. O szczegółach za jakiś czas, może też będzie konkretny konkurs i znowu kogoś zabiorę ze sobą? Who knows? Niemniej przejdę od razu do rzeczy.

Raz na dwa-trzy tygodnie będę wrzucał wpisy, które będą miały zamiar przybliżyć wam sam festiwal i wszystko co jest z nim związane. Będą moje refleksje, moje opinie o konkretnych ogłoszeniach (taka mini ankieta), jak i wypowiedzi kilku osób na różne tematy związane z Kempem.

Poniżej macie też moją playlistę, którą wraz z kolejnymi ogłoszeniami będę uzupełniał o maksymalnie trzy numery danego wykonawcy. Hola, hola, a dlaczego jest tam Ill Biskits?! Bo ten numer wyprodukował Buckwild. Takie rodzynki też będą.

Tymczasem odsyłam do sklepu po tanie bilety i przechodzę do najważniejszego.

Czy warto jechać?

Tak, ale…

Na temat Jedi Mind Tricks nie chcę się nawet wypowiadać, bo szkoda mi kilku sekund stukania w klawiaturę na ich temat. Nie dla mnie, ale mam pokaźne grono znajomych, które zajebiście mocno ceni ich twórczość. Na ich koncert na pewno nie pójdę, ale nie zrażajcie się tym – wy idźcie, zobaczcie, oceńcie sami.

Dla mnie o wiele ciekawiej prezentują się inni.

Skyzoo & Apollo Brown. Moje zadowolenie z wyboru na poziomie 6/10

Czy lubię?

I tak, i nie. Jeszcze kilka lat temu dałbym wiele, żeby ich zobaczyć, a teraz? Napiszę tak – podchodzę do tego bardzo ambiwalentnie. Tak bardzo, że ich ostatnich produkcji nie słyszałem w ogóle. Nie dlatego, że mam jakieś „ale”, ale (ale, ale) brak czasu na tego typu rzeczy skutecznie odsunął ich na bok. Przed samym festiwalem na pewno do tego wrócę i pomoże mi to zadecydować, czy warto iść na ich show (lub „show”).

Żeby być jednak sprawiedliwym – kilka lat temu Skyzoo uważałem za jeden z największych talentów na scenie, natomiast Apollo Brown dostarczył multum zajebistych produkcji (The Left to przecież jedna z najlepszych płyt poprzedniego dziesięciolecia), ale na wysokości Clouds koleś zaczął mnie dramatycznie nudzić. Aha, to też jedna z najlepszych ksyw w hip-hopie i boska wręcz stylówa.

Czy trzeba zobaczyć?

Znowu to napiszę: i tak, i nie. Nigdy nie byłem na ich koncercie i na dobrą sprawę nie mam ciśnienia, żeby być, ale jeśli będę miał wolną chwilę i w tym samym czasie nie będzie działo się nic ciekawego, to na pewno się wybiorę. Cudów się nie spodziewam, ale coś czuję, że nie będzie to też żenada pokroju <wstawcie tutaj swój najgorszy koncert ever>. Zobaczymy.

Czy jest jakaś alternatywa?

Można sobie leżeć z gibonem w basenie w strefie VIP albo iść na jedzenie z Burger Kinga. Nie no, po chwili zastanowienia jednak wybieram koncert.

Diggin’ in the Crates. Moje zadowolenie z wyboru na poziomie 9/10

Ooo. Może i dziadki, ale kogo to obchodzi w kontekście tego co kiedyś nagrali?

Czy lubię?

Pytanie kompletnie nie na miejscu, no bo jak można nie lubić tej ekipy? Może i wspólne płyty nie powalają, a niektóre solówki pozostawiają wiele do życzenia, ale ludzie – oni nagrali takie rzeczy jak Jewelz, Word…Life, Funky Technician, The Awakening, Stunts, Blunts & Hip-Hop, Hatred, Passions and Infidelity, Don Cartagena i Runaway Slave.

Buckwild, Diamond D i Lord Finesse to jedni z moich ulubionych beatmakerów i producentów w historii (Showbiza lubię trochę mniej), podobnie jak O.C. i… Lord Finesse wśród raperów.

Czy trzeba zobaczyć?

Tak, obowiązkowo, mimo że nie będą w pełnym składzie. Nie ma to najmniejszego znaczenia, bo takich legend nie wolno pominąć. Doskonale pamiętam ich występ w Łodzi w 2010 roku – bawiłem się świetnie, typowo nowojorski undergroundowy klimat.

W ogóle wtedy Outline Colour Festival to była jedna z najlepszych imprez, na których miałem okazję być. Looptroop Rockers dali być może mój ulubiony hip-hopowy koncert ever, D.I.T.C. stworzyło KLIMAT, a Warszafski Deszcz pokazał klasę i jednocześnie przepaść dzielącą Tedego i Numera.

Czy jest jakaś alternatywa?

Nawet mnie nie wkurwiajcie. Nie ma żadnej.

Grammatik. Moje zadowolenie z wyboru na poziomie 8/10

O, świetny wybór. Komu jak komu, ale im naprawdę należał się występ na tym festiwalu. Kawał historii polskiego rapu, co ja mam więcej napisać? Chyba Druh Sławek wyczerpał temat w którejś swojej audycji pod koniec lat 90. (chociaż biorę na to poprawkę, bo to była ocena ówczesnych dokonań całej sceny).

Czy lubię?

EP, Światła Miasta, Reaktywacja i 3 to kanon polskiego rapu. Wszystkie solówki Noona to dodatkowe przeżycia, które wychodzą poza ramy polskiej muzyki. Eldoka? Spoko, ale do 27 włącznie, bo potem nie znalazłem nic, prócz kilku pojedynczych fragmentów. Jotuze podobno coś tam rapował, a za Ashem tęsknię najbardziej.

To wszystko wystarcza do tego, żeby czekać na ten występ (chyba, że w międzyczasie będzie coś ciekawszego, ale wątpię).

Czy trzeba zobaczyć?

Ja pójdę tak na 80%.

Czy jest jakaś alternatywa?

Skoro Eldo znalazł kilka lat temu alternatywę w postaci MyMusic, to każdy znajdzie alternatywę dla siebie na Kempie. Logiczne.

Oddisee. Moje zadowolenie z wyboru na poziomie 10/10

Podobno bardzo sympatyczny i bardzo pracowity chłopak. Ambitny, utalentowany, daleko mu do buca. Słyszałem wiele o jego koncertach – znajomi opowiadali mi, że są kosmiczne. Wiecie, tacy znajomi, którym ufam pod względem muzycznym.

Czy lubię?

Odpowiem pytaniem na pytanie: a da się nie lubić? Nie oszukujmy się, ale Oddisee to jest jeden z nielicznych obecnie gwarantów jakości na scenie, i mimo że nie wszystko do mnie idealnie trafia, to jednak nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Wysokiego, zaznaczę. Koleś nagrał dużo płyt, czasami mam tego przesyt, ale grzechem by było ich nie sprawdzić. Może nawet lepiej by było, gdyby wypuścił tylko połowę tego co nagrał?

Lubię, ale nie „bardzo lubię”. Kiedyś jego płyty sprzedałem bez żalu, a teraz trochę sobie pluję w brodę. Na szczęście opchnąłem te z początków kariery (z Mental Liberation na czele), więc mniejsza strata.

Czy trzeba zobaczyć?

Głupie pytanie… Niech zagra tylko „That’s Love” i już jestem kupiony na maxa.

Czy jest jakaś alternatywa?

Nie ma. Piszę to z pełną odpowiedzialnością. Nie ma i już. Nie ma znaczenia czy słuchasz Guziora, Drake’a, Young Thuga czy nostalgicznie ronisz łzy myśląc o Smarku. Masz, kurwa, iść i koniec. Zrozumiano?

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

2 komentarze do “Kemp 2017 #1: introdukcja i pierwsi artyści”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *