Korson/Smokin „Gorycz”

Ta epka wydana przez Queen Size Records to doskonały przykład albumu, który już swoim tytułem wystawia sobie ocenę końcową.

2022 rok w polskim rapie był… Hmm, dobra, nie za wiele z niego pamiętam. Po chwili zastanowienia do głowy przychodzi mi jednak kilka pozycji, wśród których są bardzo fajne Małe sukcesy Korsona i 404 vol. 2 Pękatego i Smokina. Pierwsze — refleksyjne, momentami zapewniające dobry relaksik, zwłaszcza mistrzowskie „Po co ci to?”. Drugie — tu już kochani jest srogi wpierdol. Coś jak Otello Symptomu.

Po kilku miesiącach dwóch z wymienionych wydało nowy projekt w zasłużonej oficynie Queen Size Records. Nie będę ukrywał, ale mimo nieregularnych ruchów ze strony QSR i tak jest to najlepsza hip-hopowa wytwórnia w tym kraju, wyznacznik jakości i cholera wie, czego tam jeszcze, ale nie oznacza to, że nie mogą złapać zadyszki. Mogą, a nawet kiedyś musieli. Taką właśnie jest Gorycz Korsona i Smokina.

Całe zblazowanie współczesnego świata zostało zarapowane na przestrzeni ponad 20 minut. Od początku wieje grozą, jest brudno, zimno, a każda sekunda buduje napięcie, głównie za sprawą paranoicznych i filmowych podkładów Smokina, które jak nic innego tak dobrze oddają ten dziwny klimat ostatnich lat. Boję się słuchać „Pumexu”, bo te nawarstwienie dźwięków to gruba psychodela. „Little Boy” przez te chore sample sprawia, że mam ciary, natomiast „Autodestrukcja” to solidna trip-hopowa, paranoiczna podróż. Wybitnie ciężko, wyjątkowo klimatycznie.

Znacznie gorzej jest z rapem. O ile Korson potrafi napisać dobre wersy (jeszcze raz odsyłam do Małych sukcesów), to tutaj gubi się przy tak wymagającej muzyce i temacie przewodnim. Jego barwa głosu nijak pasuje do tego typu produkcji, ale sprytniejszy MC może to nadrobić. Czym? Charyzmą. I tej raperowi po prostu brakuje, bo o ile w przyziemnych tematach członek Renegatów Funku sprawdza się znakomicie i w tej materii jest trochę niedoceniony, to już w przypadku takiego konceptu jest jak dziecko zagubione we mgle. Albo dobry osiedlowy ziomek, który głosi swoje przekonania, niby go posłuchasz, a na koniec i tak co najwyżej poprosisz o ogień.

Gorycz Korsona i Smokina to nie jest zła produkcja, ale brakuje w niej najważniejszego — replay value. Nie czuję potrzeby do regularnych powrotów nawet do pojedynczych numerów, więc największą zaletą jest wartość kolekcjonerska. Pod tym względem nie mam żadnych wątpliwości, dlatego warto zamówić tutaj.

PS
Zajebista okładka, serio. W trymiga zgłaszać do Cover awArts.

Rating: 3 out of 5.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

3 komentarze do “Korson/Smokin „Gorycz””

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *