Skórysyn: Krytykom album nie przypadł do gustu, słuchaczom tak

Od Stones Throw aż po… pustynny rap. Jego płyta producencka jest oryginalna, ale czy dobra? Niech sam Skórysyn zachęci do jej sprawdzenia.

Może i fanem Pajęczyny Skórysyna nie zostałem (recenzja tutaj), ale w żaden sposób nie zraziło mnie to, żebym odpuścił sobie jego twórczość i nie czekał na kolejne ruchy. Mało jest tak ciekawych i wyrazistych postaci na scenie jak Skórysyn, więc tym bardziej zapraszam na rozmowę.

Zaczniemy od twoich początków. Minęło sporo czasu od omawianego kiedyś przeze mnie elQuatro. Teraz jesteś zupełnie innym artystą. Skąd ta zmiana?

Jestem przede wszystkim zupełnie innym człowiekiem — minęła prawie dekada od elQuatro. Niepokojącym byłoby gdybyś stwierdził, że od 10 lat nic się nie zmieniło.

To też, ale szczególnie interesująca wydaje się twoja artystyczna ścieżka.

Odpowiadając na twoje pytanie — zmęczyłem się słuchaniem w kółko tych samych form, brzmień i wersów o rapowaniu. Oczywiście sprawdzam na bieżąco, co dzieje się na rapowej scenie, ale od zawsze inspirowały mnie zupełnie inne rzeczy niż ludzi dookoła. Pamiętam jak w latach 2004-2005 latałem po osiedlu zajarany muzyką grime i puszczałem ją ziomalom, którzy patrzyli na mnie jak na wariata, nie rozumiejąc, co odnajduję w tym chaosie i hałasie. Podobnie było gdy wertowałem katalog Stones Throw czy odkrywałem etiopski jazz. W moich inspiracjach wiele się zmienia — tak jak w życiu.

Czyli ciężko o coś stałego.

Kultywuję nietrwałość. Na temat tego wywiadu dowiedziałem się, mieszkając w Katowicach, teraz odpowiadam na pytania, siedząc w stolicy Islandii. To na pewno też przyniesie nowy oddech do mojej twórczości.

Okej, to przejdźmy do — powiedzmy — teraźniejszości. Wydałeś kilka instrumentalnych rzeczy, trafiłeś w nisze i wydaje mi się, że nieźle się w niej urządziłeś.

Instrumentalna muzyka to zdecydowanie nisza, którą eksploruję od kilkunastu dobrych lat, a śmiało mogę stwierdzić, że wiele mam do odkrycia i przekazania na tej płaszczyźnie. Nawiązując jeszcze do pierwszego pytania — każdy kolejny etap mojej muzycznej drogi znacząco różni się od poprzedniego. Kilka lat temu uznawałem to za brak konsekwencji i pewnego rodzaju słabą stronę, teraz posługuję się tym jako moim głównym atutem. Z każdym kolejnym wydawnictwem nie wiesz czego się spodziewać. Nie wiem, czy się urządziłem, raczej rozsiadam się wygodnie by potem strącić się z tej miękkiej kanapy, poszukać twardego krzesła i usiąść na nim na chwilę, by ponownie zmienić miejsce na podłogę i tak dalej, i tak dalej. Obym tylko nie rozsiadł się na dobre.

Po kilku mniejszych i większych produkcjach, z których ja szczególnie cenię Spalonego innym phonkiem, musiał też nastąpić ważny moment dla każdego beatmakera — płyta producencka. Skąd taka idea na Pajęczynę Skórysyna?

Tak jak pisałem powyżej — każdy kolejny projekt to pewnego rodzaju niewiadoma dla słuchaczy. Album jest pewnego rodzaju follow-upem do mixtape’u, który powstał w 2004 roku. Co ciekawe dwóch raperów pojawiających się na Pajęczynie Skórysyna też tam rapowało. Od dłuższego czasu miałem w planach przeprowadzkę na Islandię i znając siebie, wiedziałem, że ten wyjazd mocno wpłynie na moją muzykę. Chciałem więc przed tym krokiem dopiąć pewien rozdział (okołorapowy) i stworzyć nie tylko album, ale i świat dookoła niego. Miałem w głowie konkretną stylistykę, estetykę i brzmienie. Bity stworzyłem w niecałe dwa tygodnie i reszta poszła równie sprawnie. Każdy z ludzi zaangażowanych w album miał dużą rolę w tworzeniu całego świata dookoła Pajęczyny, za co jestem ogromnie wdzięczny. 

Raperów jest na niej od groma. Zapytam wprost — cenisz ich twórczość, czy brałeś każdego chętnego do nagrania i zmierzenia się z twoimi podkładami?

Jest od groma i cenię ich twórczość. Z niektórymi miałem okazję wcześniej działać, z niektórymi chciałem coś zrobić i pasowali do konceptu albumu. Kilku z nich to moi dobrzy przyjaciele. Także nie jest to zbieranina „kogo popadnie”, bardziej przypomina to drużynę rugby, gdzie każdy zawodnik cechuję się czymś innym i dzięki czemu jest równie ważny jak zawodnik obok.

Przyznam, że nie zostałem fanem płyty. Widzę też, że opinie są strasznie skrajne, w zasadzie nie ma nic pośrodku. Spodziewałeś się takiego odbioru, czy liczyłeś na więcej? A może jest coś, co byś teraz w niej zmienił (lub nie)?

Doceniam twoją szczerość, ale jednak coś cię pchnęło, by zaprosić mnie do tego wywiadu…

… lubię rozmawiać z ludźmi — zwłaszcza z tak nietypową twórczością — o ich hip-hopie.

Opinie są skrajne, ale jest w tym pewna prawidłowość — recenzentom i krytykom album nie przypadł do gustu, słuchaczom tak i otrzymałem dużo wiadomości, które świadczą o tym, że jest to nich ważny album. Mogę powiedzieć, że spodziewałem się odwrotnego obrotu spraw — krytycy będą siać pochwały, a słuchacze będą skonsternowani pytać „o co tu w ogóle chodzi i co to za dziwactwo”. Jednak życie przewrotnie pokazało, że „oczekiwania to pretensje czekające na swoją kolej”. Album wywołuje emocje, a koniec końców to cecha, którą cenię w sztuce.

Co do emocji to pełna zgoda, ale ważne jest też to, że Pajęczyna Skórysyna to wyjątkowe i niespotykane na polskim gruncie uniwersum.

Widzisz, tworząc ten album, chciałem przenieść słuchacza do świata przedstawionego. To trochę tak jakbyś oglądał film, czasem chcesz, by jakaś scena już się skończyła, czasem nie podobają ci się fragmenty, innym razem nie możesz wyjść z podziwu, czasem czujesz się znudzony, potem jesteś oczarowany pięknymi momentami itp.

A było coś, co chciałeś osiągnąć z tą produkcją?

Celem nadrzędnym tego albumu nie było, aby on się podobał każdemu. Mam wrażenie, że ostatnie lata w (polskiej) muzyce to (z pewnymi wyjątkami) pójście na kompromis i brak wytrącania słuchaczy z tego co już słyszeli, lubią i nucą pod nosem. Twórcy nie próbują sprawić, by słuchacze pogłówkowali i poczuli się wytrąceni ze znanego i bezpiecznego idąc dawno wytyczonymi ścieżkami. Nie w tym nic złego, bo każdy z nas potrzebuje pewnej dozy przyjemności, ale każdy z nas potrzebuje też odczuć niepokój i dać się złapać w pajęczynę, która pozwala zakwestionować jego wybory, schematy i przenieść się do mniej bezpiecznej przestrzeni. Tylko dzięki temu rozwijamy się jako ludzie — adaptujemy się do coraz trudniejszych i nieznanych warunków.

Dzięki. To na koniec — Pajęczyna Skórysyna to według twojej definicji pustynny rap, więc czy możemy się spodziewać, czegoś, co będzie nawiązywało do Islandii?

Dziękuję za rozmowę. Dosłownie wczoraj zakończyłem pracę na epką Telefon od mistrza, więc jesteś jedną z pierwszych osób, która dostała to info. Są to rzeczy, które zacząłem jeszcze w Polsce (dwa z nich znane z urodzinowych beattape’ów Tyldy), więc nie są przesiąknięte pięknem tej wyspy. Na ukończeniu też jest epka, na której rapuje PERSiL183, mam też zaczęte dwie epki z ziomalami, ale zbyt wcześnie by o nich trąbić. Kolejne solowe produkcje to przewaga minimalizmu, nieregularnych loopów, przestrzeni, basu, syntezatorów i zdecydowanie mniej bitowej formy. Piękno i cykliczność natury przefiltrowane przez będzińskie bloki, brud ulic i zbite piony. Czy to już czas by zmienić ksywę na Skörysson?

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *