Siedzę, pracuję, w tle leci Brasil Bam Bam Bam. W końcu patrzę w kalendarz. Dużo fajnych rzeczy działo się 8 sierpnia, więc trochę szkoda by było, gdybym nic o nich nie wspomniał. Szybki research polskiej strony internetu dał mi do zrozumienia, że należy to zrobić, bo nikomu innemu zwyczajnie się nie chciało.
To jest naprawdę mocny dzień, kalendarz powie wszystko.
Urodziny ma Kool Moe Dee, jeden z najlepszych i najciekawszych raperów w historii. Odnoszę jednak wrażenie, że już trochę zapomniany. Może niesłuszne? Nie wiem, ale wiem, że jego solowe dokonania, współpraca z Teddym Rileyem i przenoszenie new jack swingu do hip-hopu, beef z LL Cool J-em to ponadczasowe rzeczy. Nie zapominajmy o wielkości Treacherous Three, które wyjątkowe było właśnie dzięki niemu oraz o… Back on the Block Quincy’ego Jonesa. Na tej płycie z 1989 roku, skądinąd niezłej, pojawiło się kilku raperów z BDK, Ice-T (o którym ostatnio opowiadałem w radiowej Czwórce) i właśnie Kool Moe Dee na czele. Ważna i historyczna sprawa dla całej czarnej muzyki.
Nie będę ściemniał – za Seanem Pricem nigdy nie przepadałem. Tzn. nigdy nic do niego nie miałem, a pierwsze Heltah Skeltah (w składzie jeszcze pod ksywą Ruck) wręcz kocham, ale solowe dokonania nie były do końca dla mnie. Szkoda go, bo raperem był nietuzinkowym i w swoim nurcie był absolutnie czołową postacią. Równe dwa lata temu odszedł z tego świata.
O tym, jak ważny jest singiel „Live Forever” Oasis, chyba nie muszę tłumaczyć? Hymn pokolenia, wielka rzecz dla casuali i przede wszystkim dla zwykłego Smitha tudzież Kowalskiego.
Co jednak z płytami, które są dzisiejszymi bohaterami? Jest tego sporo, i przy okazji jaka jest ich klasa!
Down by Law MC Shana to klasyk nie mniejszy niż produkcje jego ziomala, Kool Moe Dee. Ten kolo, podobnie jak ziomal z Manhattanu, również miał klasyczny beef, tym razem z KRS-Onem. To właśnie na tej płycie znalazł się legendarny „The Bridge”. Najlepszy opis albumu, który kończy dzisiaj 30 lat (!!!) znalazłem jednak na Wikipedii, która przytoczyła pewien cytat.
Mark Jenkins w „The Washington Post” napisał:
Sound is not particularly innovative, Shan creates a wiry visceral groove on such tracks as „Kill That Noise” and „Living in the World of Hip Hop”
Straight Outta Compton N.W.A. ostatnio było nawet w Biedronce za niecałe 20 zeta. Po krótkim namyśle, a w zasadzie jego braku, stwierdzam że płyta jest warta co najmniej kilka razy tyle, ale i tak jeszcze lepsze od niej jest Niggaz4Life (a ten, w połączeniu z epką 100 Miles and Runnin’, to już w ogóle jeden z najlepszych rap albumów w dziejach!). W skali „ważności” dla rapu to pewno takie top 3, ale bardzo się ten SOC zestarzał. Oj bardzo.
De La Soul ze swoim Art Official Intelligence: Mosaic Thump było w trochę nieciekawym dla siebie okresie i wydawać by się mogło, że w artystycznym niebycie, ale to bzdury. To kawał porządnego rapu, kolejna świetna płyta w ich dyskografii i ta, która ponownie zmieniła ich brzmienie. Pierwsza część trylogii, która de facto nigdy nie została ukończona, jest moim skromnym zdaniem niewiele mniej klasyczna od Stakes is High. To już coś.
Jedna z najpiękniejszych okładek w historii muzyki to ta z Exodus into Unheard Rhythms Oh No. Ile w tym klasy i uroku! Brat Madliba, teoretycznie tylko mniej utalentowany, ale za to przynajmniej znający umiar, nagrał kilka ciekawych rzeczy, ale o jego no. 1 walczą dwie pozycje. Dzisiejszy jubilat z fantastycznym Dr. No’s Oxperiment. Dla mnie wygrywa ten drugi, bo tureckie, libańskie czy włoskie sample trafiają do mnie bardziej, niż próbki nagrań Galta MacDermota, jednak… już sam nie wiem co lepsze…
A na koniec Watch the Throne Jaya i Westa. Co mam powiedzieć? To, że specjalnie dla tej płyty, kupiłem wydanie deluxe? To, że złoto wylewało się nie tylko z okładki, ale i ich biżuterii, o wartości PKB małego afrykańskiego państwa? A może to po prostu modern classic? Chyba tak.