Spadkobierca Fonoteki, czyli najsmutniejsza płyta tego lata.
Był wrzesień 2016 roku. To właśnie wtedy wynająłem pokój od Rafała, kolegi rapera, który po prawie trzech latach od tamtego ważnego dla mnie wydarzenia, wydał moją ulubioną płytę tego roku. Nieźle, nie?
Z Litost LP, dziełem duetu Olszak / Nikaragua Guacamole, jest trochę jak z Gorączką w Parku Igieł Jimsona i zapewniam, że nie jest to porównanie na wyrost. Filmowa narracja tego pierwszego oferuje nie tylko kilka genialnych wersów (ale i dość przeciętnych, burzących trochę całość zwolnień wokali), momentami miejskiej, nocnej poezji, ale i bardziej przyziemnych spraw. Od wizyt w zadymionych klubach, aż po sprawdzanie powiadomień na Tinderze.
Prostsze tematy mieszają się z tymi bardziej ambitnymi, Olszaka słucha się niczym najmocniejszych rodzimych undergroundowców sprzed 10 lat, ale ciężko nie zakochać się w tej płycie ze względu na trafiające do mnie w 100% beaty Guakamoli. Od genialnej, momentami nieco abstrakcyjnej „Polski B”, przez jelinkowe „Snem” aż po zachwycające „To Tu Pardon”, które nie daje mi spokoju nie tylko przez sampel z dęciakami. Całość brzmi niczym zaginione rarytasy Fonoteki. Tak bardzo, że można sobie wyobrazić, jak mogłyby brzmieć mitologiczne remixy dziewiątej części.
I tak, jak Oddycham Smogiem czy Zmysłów 5 Tymona są przewodnikami po nocnym, deszczowym Wrocławiu, tak ich odpowiednikiem w WWA w tym roku jest Litost. A może nie tylko w stolicy, ale w każdym mieście, w którym człowiek szuka nie tylko samego siebie. Serce daje maksa, gust niekoniecznie, ale i tak od tygodni nie mogę się oderwać.
PS
Będzie fonotekowy konkurs. Stay tuned.
3 komentarze do “Litost „Litost””