Jak Lewis Parker na 101 fortepianach

Dzisiaj o tym, jak dwóch londyńczyków postarało się zdominować moje audio.

fot. Facebook.com

Dzisiaj o tym, jak dwóch londyńczyków postarało się zdominować moje audio.

Wczoraj przysłali mi Hi-Teknology Hi-Teka, jedną z moich ulubionych płyt producenckich w rapie. Jakby tego było mało, to w moje ręce wpadła również pierwsza część fantastycznej, wydanej przez BBE, funkowej kompilacji Funk Spectrum, której autorami są DJ Shadow i Keb Darge oraz The Diary of J Dilla, o którym wspominałem tutaj.

Teraz o prawdziwej nowości, bo naprawdę warto poświęcić na to kilkadziesiąt minut. Albo i kilka odsłuchów, bo ten album naprawdę jest tego wart. Barney Artist w końcu wydał długo oczekiwany Home Is Where Art Is i już na wysokości pierwszych taktów poczułem, że to jest to, czego szukam we współczesnym rapie. No dobra, prawie, ale generalnie jest to ten styl, który lubię najbardziej.

Wcześniejsze dokonania typka oczywiście nie są mi obce i nie powinny być również dla tych, którzy są fanami Hawk House, Toma Mischa czy chociażby A Tribe Called Quest i De La Soul. Nowy album jest o wiele lepszy od znakomitej EP-ki Bespoke i mocnego LP Painting Sounds, więc jeśli ktoś miał okazję słyszeć te produkcje, to wie czego się spodziewać. Dla mnie londyński raper tutaj wspiął się na wyżyny swoich umiejętności. Piękne, lekko płynące podkłady pełne instrumentów (zwłaszcza klawiszy w każdej postaci) i charakterystycznej głębi sprawiają, że Barneya zwyczajnie chce się słuchać. Sam do powiedzenia ma całkiem sporo, a jego flow wydaje się być idealnie dopasowane do beatów m.in. wspomnianego wcześniej Mischa, Alfa Mista, Jordana Rakeia, Suff Daddy’ego i znanego z A Handshake to the Brain Jake’a Millinera.

Świetne, sprawdzajcie koniecznie, chociaż chwilę wcześniej na Wyspach pojawiła się jeszcze lepsza płyta, ale o tym za kilka dni.

Ciągle też narzekam, że nie mam czego słuchać, więc, jak to kiedyś powiedział ktoś mądry, najlepiej słucha się tych nagrań, które dobrze znamy. Coś mnie podkusiło, żeby wrócić do jednej z moich ulubionych płyt z Wielkiej Brytanii i wyboru wcale nie żałuję.

Dużo u mnie rapu z UK, ale wcale nie płaczę z tego powodu, bo scena, mimo że wcale nie taka wielka, jakby mogło się wydawać, oferuje bardzo dużo. Prawdziwym hegemonem przy takiej jesiennej pogodzie jest Lewis Parker z Masquarades & Silhoettes. Parker na 101 fortepianach może nie gra (ci kolesie od Barneya też nie), ale robi inne niesamowite rzeczy. A pomagają mu w tym m.in. The Sea i znany w Polsce Giacomo, który wydał nawet płytę w Asfalcie, gdzieś tam samplowany był nawet Braintax (o którym pisałem tutaj).

NIe potrafię odpowiedzieć, czy jest to najlepszy brytyjski rap, ale luźno znajdzie się w wyspiarskim top 10, zapewne nie tylko moim. Unikat, coś niesamowitego i kolejny poważny europejski krok, który potwierdził, że zajebisty rap robi się nie tylko w Stanach.

Klasyk.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *