Black Eyed Peas w końcu postanowili się ogarnąć i wziąć za siebie. Kilkanaście lat za późno.
Wpadłem na pewien pomysł. Słuchałem Return of the Savage DJ-a Nature’a (jedno z moich największych ostatnich odkryć, które już po pierwszym odsłuchu od razu musiałem kupić) i przyszło mi na myśl, że warto tutaj informować na bieżąco o recenzjach i dłuższych tekstach, które napisałem w inne miejsca. Niby jest specjalna zakładka, ale kto tam zagląda?
Zanim przejdę do głównych bohaterów, to muszę dodać, że całkiem niezła jest ta jesień w rapie. W Polsce solidne materiały wydali m.in. Klarenz, Białas, Moo Latte i Pryskon Fisk. Singiel Bedoesa to chyba najlepsze co nagrał, Kaz przeplata linijki genialne („Michał Koper”) z fatalnymi („On Tylko Przyszedł”), a Eldoka zdumiewająco dobrze poradził sobie w Weszło FM.
Poza naszymi granicami też jest dobrze. Gdzieś zgubiłem na chwilę z radaru Classifieda, ale Tomorrow Could Be The Day Things Change urzekło mnie od pierwszych dźwięków. Mick Jenkins (tutaj recka jego pierwszego poważnego materiału) wydał chyba najlepszy materiał w karierze, a Takeoff i Metro Boomin mają na swoim pokładach kilku mocarzy. Wygrywają jednak inni, w dodatku ci, których skreślili niemalże wszyscy.
W życiu bym się nie spodziewał, że Masters of The Sun Vol. 1 Black Eyed Peas będzie moją ulubioną (!!!) tegoroczną płytą w rapie. Jeden, wielki hołd dla klasyki, w dodatku tej, którą cenię najbardziej. Czy może być coś lepszego? Tak, zwycięstwo Wisły ze Śląskiem, które w sobotę oglądałem z wrocławskiego stadionu. Więcej rozpisywał się nie będę, bo tekst znajdziecie na Interii, także zapraszam do klikania.
Czyżby wy…rzucili Fergie? Bardzo lubię ich dwa pierwsze albumy ale potem zaczęło się źle dziać
Najważniejsze, że wyszło to na dobre. O ile jeszcze dwie pierwsze płyty z nią były więcej niż solidne, EP-ka z remixami była naprawdę kozacka, to już ostatnie.