2016 jest dość przeciętnym rocznikiem w polskim hip-hopie, chociaż trafiło się kilka albumów wartych uwagi. Zostając gdzieś tam poza głównym nurtem i szperając w czeluściach undergroundu, można trafić na pewną dwójkę, która zrobiła po prostu to, czego od niej oczekiwano. Nagrała dobry album mając wszystko totalnie gdzieś.
W podziemiu zawsze się najwięcej działo, czy to w Polsce czy USA, i nie inaczej jest w ostatnich tygodniach w tym naszym rodzimym hip-hopowym kurwidołku. O Świni (lol) już pisałem dla Noisey, Apraxję mocno chwaliłem na fanpejdżu, natomiast trochę więcej uwagi warto poświęcić dla MŁD i Aruzo, a główny obrazek, który zdobi post, to tylko z pozoru zwykła podpucha (przepiękny cover, który aż się prosi o to, żeby trafić na jakieś wydanie fizyczne), która… w pewien sposób określa brzmienie całej płyty.
Tak, zdobi to genialny remix Aruzo – kolesia, który tak naprawdę jeszcze nigdy mnie nie zawiódł, a to już nie lada wyczyn. Własna interpretacja Simpsona, która w pewien sposób pokazuje obraną drogę na swoim najnowszym dziele. Jest o wiele surowiej niż wcześniej, a już zgoła inaczej od chociażby opartego tylko na polskich samplach, i to na długo przed pojawieniem się Art Brutu, niezłego LP Polskie Nagranie Dla Ciebie Kochanie (genialnie korespondujący z zawartością tytuł tak swoją drogą) nagranego wraz z Veronem w 2010 roku.
Swego czasu pisałem na fejsie, że być może postacią, która bardzo mocno wpłynęła (świadomie bądź… „nie”) na ten album był Roc Marciano i im dłużej tego słucham, tym bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu, chociaż ostatnio przez myśl przewinęła mi się też ksywka Ka, który notabene mocno mi zaimponował (!!!) w ostatnich dniach swoim Honor Killed the Samurai. Jest piekielnie surowo, oszczędnie i mocno nowojorsko. Te brudne brzmienie (może wyjąwszy znakomicie chillujące „Ride With Me” z dobrymi zwrotkami Kedyfa, Zkibwoya i genialną jak zwykle robotą Slime’a na gramofonach oraz trafiające w lootpackowe rejony „Grzecznie Spać”) podrasowane orientalnymi samplami imponuje i powoduje problemy dla samych raperów. Mało jest postaci na polskiej scenie, które potrafiły by się odnaleźć na takich podkładach, ale drugiej połówce to się udało.
MŁD, którego wcale tak za dużo na tej scenie nie ma, a zawsze kiedy się pojawia to robi mnóstwo zamieszania, po prostu dał radę. Nie mogę się zgodzić z niektórymi opiniami, szczególnie Osiaka, że raper nie wymyślił prochu i jest bez formy. Najprościej obalić te tezę pytaniem: „na cholerę miałby ten proch wymyślać facet, który co miał już zrobić to zrobił?”. Drugie: „czy na pewno jest to typ rapera, który mógłby stworzyć coś odkrywczego bez kopiowania kolejnej kopii?”. Nie sądzę, więc osobiście uważam, że stawianie takich zarzutów akurat w stosunku do MŁD jest trochę bezcelowe i zbyt pretensjonalne. Podobnie jak z wypadaniem z bitu, gdzie padł przykład „Dla Kumatych”. Special Ed lata temu też tak robił i nikt nie miał pretensji, że pół życia leci na offbeacie, poza tym zwróciłbym uwagę na coś innego: specyfikę samej muzyki. Jej wyjątkowość kreuje się dzięki nietypowym bębnom, które znacząco, ale to znacząco, utrudniają wypluwanie słów idealnie w takt. Pomijam już tutaj mix, który akurat w tym numerze nie wyszedł najlepiej albo odnoszę takie wrażenie (uznajmy po prostu, że tego zdania nie ma).
Poza obalaniem zarzutów, warto skupić się na pozytywach, a tym są przede wszystkim teksty oddające dobrze ducha wkurwionego 30 latka, aczkolwiek robiącego to ze stylem i zgrabnie skaczącym po tematach. Mało który raper potrafi sprawić, że jestem ciekaw następnych wersów, a gospodarzowi się to najzwyczajniej w świecie udaje. Jest prosto, a ta prostota, zarówno w warstwie tekstowej jak i muzycznej, jest kluczem w kontekście odbioru całości. Oszczędne i w miarę proste beaty idealnie korespondują z takim samym rapem. Przepis na podziemny sukces, voila.
Raczej trzeba to mieć, tym bardziej, że cena zachęca, a i jest to absolutna czołówka w tym roku. Aha, i taka refleksja na koniec. Słucham sobie właśnie wspomnianego już wcześniej Honor Killed the Samurai i mam nieodparte wrażenie, że te dwie płyty bardzo dużo łączy, a głównym mianownikiem jest… zwykła prawdziwość dla gry. Z dala od patosu, kurtuazji i wszechobecnego poptrapowego kurestwa. Kto wie czy to w rapie obecnie nie jest najważniejsze, choć… don’t hate the player hate the game. Kupujcie póki jeszcze jest, a ja oceny nie wystawiam żadnej, bo już nie robię tego w stosunku do płyt, którym w jakiś tam sposób pomagałem w promocji. To chyba najlepsza rekomendacja.
Najprościej obalić te tezę pytaniem: „na cholerę miałby ten proch wymyślać facet, który co miał już zrobić to zrobił?”. Drugie: „czy na pewno jest to typ rapera, który mógłby stworzyć coś odkrywczego bez kopiowania kolejnej kopii?”.
Czyli że wystarczy, że jest taką zastępczą wersją Zkibwoya?
Tak możesz powiedzieć o większości raperów w Polsce i ich odpowiednikach. Nietrafiony argument.
Tak jak i o wypadaniu z bitu.
Naprawdę myślisz, że to była celowa zagrywka? IMO jednak nagranie na odpierdol. Niby zrozumiałe, bo rzadko nagrywa, ale wątpię w opcję: „A walnę offbeat, będzie super brzmiał”.
„Tak jak i o wypadaniu z bitu” – nie, znów źle. Celowa czy też nie – jest to podkład, na którym niewielu by sobie po polsku poradziło. To czy na odpierdol to kwestia własnej percepcji, oddajmy artyście co jego. Ja to średnio kupuję, Ty w ogóle, ale on albo miał taki zamysł, albo nie podołał. 50:50
Chciałbym, żebyś bronił też tak innych MCs, którzy nie radzą sobie na bitach, serio, bo widzę w tym trochę podwójnych standardów.
Mimo tego, jak mu po prostu, po ludzku nie wyszło, to ja to rozumiem, gość nie jest etatowym raperem. Ale nie ma co mydlić oczu, średnio wypada w tym numerze.
U mnie nikt nie ma taryfy ulgowej (czego dowodem może być Eskaubei lub Demar), a Ty odnosisz się teraz tylko do jednego numeru, a nie całej twórczości. Tak samo jak nie ma dla mnie tłumaczenia o byciu etatowym raperem: albo rapujesz, albo nie, a skoro nagrywasz płytę, tzn. że jesteś gotów ją pokazać wszystkim i się poddać ocenie wszystkim dookoła.