
„Na pełnej penerze leci Guru i Premier / A głośniki buczą, lekkie przeciążenie”. Najlepszy album Gang Starr musi lecieć na full.
Ale to jest zajebista płyta. I to bardzo, nie spodziewałem się, że aż tak.
Zaczynam to tak, jakbym jej nigdy nie słyszał, ale wróciłem sobie i cholera, ale te Moment of Truth DJ-a Premiera i Guru jest dobre.
Preemo. Tutaj osiągnął absolutne szczyty, każdy podkład imponuje, sample cięte z „niechlujną precyzją”, chyba nigdy wcześniej ani później nie miał takiego feelingu jak na Moment of Truth. To album spójny i charakterystyczny, jakby ktoś połączył melancholię The Main Ingredient z elegancją takiego Reasonable Doubt, ale starłby z nich pierwszą warstwę i zostawił sam rdzeń: duszny, uliczny i pełen klasy. Sorry, ale jak słyszę „Royalty” (najbardziej radiowy boom bap ever), perfekcyjnie poskładany „Above the Clouds”, wokalne sample nadające klimat „JFK 2 LAX”, czy rozpływający się „She Knowz What She Wantz” to nie mam pytań, nie mam nic do dodania, tylko słucham w skupieniu.
Guru. Klasa sama w sobie. Jeden z tych nielicznych raperów, którego barwa głosu jest tak czysta, że nawet osoba średnio ogarniająca angielski jest w stanie zrozumieć każde słowo. Głos – instrument. Plus teksty – zero taniego moralizatorstwa, nigdy, przenigdy nie dawał frazesów, ulicznych dyrdymałów, czy innych kocopołów, które rozczulałyby krytykę z jakiegoś „Rolling Stone’a”.
Goście. Chryste Panie, ci co dali. Scarface to w ogóle jeden z GOATów, w „Betrayal” macie potwierdzenie, na „Militii” chyba nikt inny by tak dobrze nie wpadł jak Big Shug i Freddie Foxxx. W ogóle to płyta, na której goście spełniają te samą rolę, co w Life After Death – nie po to, żeby odbębnić feat, tylko aby zostawić po sobie ślad.
I może Moment of Truth Gang Starr nie jest płytą, która zmieniła bieg historii rapu, ale zmienia każdy dzień. Bo wracasz do niej i przypominasz sobie, że hip-hop potrafi być mądry, stylowy i cholernie konkretny. Więc raz jeszcze – ale to jest zajebista płyta. I to bardzo, nie spodziewałem się, że aż tak.