Detroit z Brzegu. Metroville – recenzja

Trochę sobie poczekaliście na ten tekst, ale chyba warto. Dowiecie się z niego, dlaczego ta płyta nie jest zajebista, jak na samym początku mogło się wydawać, oraz co do powiedzenia na jej temat mają Metro oraz Waco, wydawca albumu. Gotowi na przejażdżkę po Detroit? Jeden wielki mach pewnego zielonego specyfiku i wsiadajcie. Pobujamy się starym Buickiem po wyniszczonym mieście.

Ja wiem, że tekst miał się pojawić kilka dni temu, ale zwyczajnie mi się nie chciało, a poza tym miałem inne zajęcia, których efekty poznacie na jesieni (tak myślę, szykujcie kasę). Niemniej jednak postanowiłem poprosić przy okazji o wypowiedzi Metro oraz Waca. Zacznijmy może od tego drugiego, bo z nim będzie szybki temat (pisownia oryginalna, poza tym mam nadzieję, że nie będzie mi miał tego za złe).

Waco z Queen Size Records o Metroville:

Yo. Men kurwa mam zapierdol z wysyłkami

Metroville generalnie wszystkie sold out. Nie mam głowy teraz aby cos mądrego wymyślić na temat tego Lp, moze przy następnej okazji cos ogarniemy. 5!

Płyta wyprzedana, ogarnianie wszystkiego na bieżąco i… chyba warto, bo kto jak kto, ale Queen Size Records NIGDY nie wydało słabej płyty i nie inaczej jest tym razem. Oszukałem was na samym wstępie, bo to moja strona i mogę na niej robić co chcę, a nawet gdybym bardzo chciał, to mógłbym skończyć ten tekst już teraz przyznając mocną ósemkę. Te moje mityczne „4/10” możecie sobie włożyć między bajki. Tytuł tekstu też nie jest przypadkowy. Jest dwuznaczny i ci bardziej kumaci powinni wiedzieć o co dokładnie chodzi. Sam też lubię czasami uskuteczniać grę słów, niczym Wankej, o którym będzie jeszcze tutaj mowa.

Pierwsze szkice albumu poznałem kilka miesięcy temu. Pamiętam nawet dokładną datę, bo tego samego dnia wydarzyło się kilka innych ważnych dla mnie rzeczy. Gdzieś pośród nich trafiło się na szybko zrobione promo bez mixu, które otrzymałem mailem. Te kilka minut miało tylko pokazać nową drogę beatmakera. Wtedy to był dla mnie delikatny szok. Teraz już podchodzę do tego inaczej, ale dzięki temu jestem w stanie sobie wyobrazić, jak będzie to wyglądało właśnie u was.

Jakieś dwa tygodnie temu dostałem telefon z Irlandii (z delikatną zjebką od Waco, dlaczego nie odebrałem dzień wcześniej! No w sumie…), czy nie chcę zająć się już na poważnie nowym dziełem Metro. I co? Ciężko się nie zgodzić, bo w tym muzycznie smutnym jak pizda kraju praktycznie nikt nie zajmuje się płytami QSR. Może to i lepiej, bo nie trafiają one do przypadkowych osób? Mi tam pasuje taki układ.

Czym jest Metroville? Tym, czym nie są inne polskie hip-hopowe płyty. Te kopiujące na chama styl, wydawać by się mogło, niepodrabialny. Ten z Detroit. Ile było u nas kolesi, którzy starali się robić rzeczy a’la Black Milk czy Jaylib*? Kilku, ale żaden nie zbliżył się do nich poziomem, a jednemu nie dość, że się udało, to zaryzykuję stwierdzeniem, że nawet ich w kilku aspektach przebił.

Zero oznak psychofaństwa, bo na dobrą sprawę to może tylko Saint Etienne (wydane wczoraj Home Counties zasługuje na osobny wpis) czy DJ Sprinkles mogliby dostąpić u mnie tego zaszczytu, ale po prostu piszę jak jest. Metroville to kolejny doskonały przykład kreatywności, podglądania tylko „teoretycznie” lepszych od siebie i robienia tego wszystkiego po swojemu. Sprawdźcie szósty indeks, „Everybody Knows”, w którym tak zgrabnie mieszają się wszystkie dotychczasowe inspiracje beatmakera z Brzegu. Spokojnie mogłoby się to znaleźć na poprzednim LP – efekt końcowy jest naprawdę fantastyczny.

Zaznaczę zawczasu, żę w żadnym wypadku Metroville nie przebiło genialnego Blunted Album, które jest w moim top10 w historii polskiego hip-hopu. Nowy album to inna szkoła. Trochę bardziej odległa od moich preferencji i jeszcze nie do końca przeze mnie odkryta. I piszę to z pełną odpowiedzialnością, bo co ja mogę o niej powiedzieć, skoro słyszałem raptem kilkaset płyt (a kilkadziesiąt z nich stoi na półce) z Detroit z okolic? Heh, może i megalomania, ale kogo to obchodzi (na pewno nie mnie)?

Lata temu bardzo blisko mi było do klimatów NYC. Teraz rzadko sięgam po te dźwięki, bo najzwyczajniej w świecie mi się znudziły. Nowych rzeczy stamtąd za wiele dobrych to nie ma, a i ile można wracać do tych starych? Najlepsze od lat powstają w Kalifornii i te wszystkie przepalone, brudne, komercyjne (i Bóg wie jeszcze jakie) eksperymenty są mi zwyczajnie na rękę. Taki paradoks, ale jeszcze większym jest ten, że w pewnym momencie historii rapu to właśnie w L.A. robiło się ciekawsze nowojorskie rzeczy niż w samym NYC. Nie mam racji? Obczajcie albumy Quasa, Alchemista, Dilated Peoples czy kilku innych asów, a skumacie temat, chociaż mam wrażenie, że akurat stałym goodkidowym zaglądaczom nie muszę o tym wspominać.

Metro o zmianie stylu:

Po tylu latach znudziło mnie diggowanie, fascynują mnie w tej chwili własne próbki. Używam w tej chwili wyłącznie klawiszy + wirtualnych instrumentów. Fajnie jest robić/produkować własne sample. A jeśli dodasz coś z bogatego, własnego archiwum winylowych rzeczy, to masz najkrótszy opis Metroville.

To jest właśnie clue tej płyty, cała esencja tej produkcji. Chcąc nie chcąc, ale WYDAJE mi się, że to właśnie on jest najbardziej uniwersalnym (w dobrym tego słowa znaczeniu) producentem w historii polskiego hip-hopu. Zobaczcie – jakiej stylityki by ten kolo nie wybrał, to zawsze wychodziło mu świetnie. Klimaty Stones Throw na słynnych siedmiocalówkach, legendarnym singlu z Wankzem, Antidotum 2, Coraz Gorzej czy wreszcie Blunted Album. Nowy Jork? Proszę bardzo, Metroit City. Detroit? No problem, kilka pojedynczych tracków plus Metroville, kipiące elektroniką, brudem i chaosem, nad którym panuje niczym lord.

Metro o tym, jak się czuje z Korgiem i clapami:

Czuje się fantastycznie. W ogóle klawisze wciągnęły mnie na maxa. Dodaj do tego moje banki bębnów + klasyczne brzmienia aparatów perkusyjnych i masz odpowiedź na to, jak wygląda teraz produkcja nowych rzeczy

„The Came Up” z Frankiem Nittym jest o wiele więcej warte niż całe Nittyville i co ciekawe, to właśnie Metro wyciągnął w kilka minut o wiele więcej z rapera, niż sam Madlib na całej płycie. Pomijam już to, że sam reprezentant Frank-n-Dank nie jest wybitnym MC, ale fakt jest faktem – na takich beatach odnajduje się świetnie i po prostu po nich płynie. Nie inaczej jest z tymi, którzy tylko teoretycznie stanowią tło, czyli z DJ-ami. Wiem, że to krzywdząca opinia, ale obecnie są bardzo często niesłusznie spychani na margines. Szkoda, bo robota Rhettmatica, Haema, Falcona i Kebsa jest nieoceniona, tym bardziej że ich praca dobrze współgra z wszystkimi patentami.

Może wydawać się to dziwne, ale tutaj jest naprawdę bardzo melodyjnie, co mi strasznie odpowiada. Nawet takie „Outta Control” i „Cannonball” (skumajcie podział tego numeru i jak to gra), teoretycznie ciężkie w swojej specyficznej konstrukcji, są maksymalnie przyjemnie. I o to chodzi! Tak samo robił J Dilla w pewnym momencie swojej twórczości i chyba nie musze tłumaczyć, jakie były tego efekty?

Mogę się czepiać na siłę, ale to bez sensu, że nie ma tutaj za wiele rapu. Chciałbym usłyszeć kilku MC’s, niekoniecznie polskich, bo nie wiem który z naszych chłopaków by podołał takim klimatom? Jeżozwierz w „Over the Counter Rework”, które… podoba mi się najmniej (a nawet bym ten kawałek usunął)? Wspomniany już „Everybody Knows” oferuje pod tym względem znacznie więcej i nawet zapomnieni kolesie, jak Temzki czy Prof, daliby radę.

Po tym wszystkim rodzi się pytanie o następny etap i kolejne inspiracje. Jesteście gotowi? Więc uważajcie, bo to może być naprawdę ciekawy trop, oprócz już dobrze znanych rzeczy.

Metro o następnej płycie:

Do tego, co wymieniłeś dodaj brzmienia w stylu RTJ. Spodziewaj się prawdziwego zła.

Metroville jawi się być może nawet jako kolejny klasyk. Może nie z miejsca, jak w przypadku wielkiego poprzednika (tak, bardzo często będę się do niego zawsze odnosił), ale taki, który po raz kolejny wyprzedził polską scenę o kilka długości. Album trudny, ale piekielnie wciągający i, bądź co bądź, wymagający trochę zrozumienia. Jakiego? Sprawdźcie sobie stare hip-hopowe płyty z okolic Michigan, przeczytajcie Detroit. Sekcję zwłok Ameryki Charliego LeDuffa i będziecie mieli trochę łatwiej. Nie musisz być w tym mieście, żeby poczuć ten klimat, ale musisz posiłkować się kilkoma rzeczami, żeby zrozumieć jego fenomen w pełni. Już wiesz co pokaźnej listy można dołączyć.

8

* niby tylko w 50%, ale zawsze

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Jeden komentarz do “Detroit z Brzegu. Metroville – recenzja”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *