15 lat leczenia jazzem w przychodni Ninja Tune

Oczywiście taka okładka może przypominać tylko reklamę leków bądź innego cholerstwa, które ma zamiar postawić cię na nogi. Londyńczykom z The Herbaliser udaje się to bezproblemowo i w moim przypadku zrobili jeszcze jedną rzecz: postanowili spróbować zmienić mój tom myślenia dotyczący składanek z „największymi przebojami” (jak to tragicznie w ogóle brzmi)…

W zasadzie to nie wiem co mnie dzisiaj naszło na ten album, tym bardziej że za bardzo nie lubię tego rodzaju kompilacji, ale… Jeżeli kiedykolwiek musiałbym wybierać swoje ulubione składaki typu „The Best Of” to na pewno Herbal Tonic znalazłoby się na czołowym miejscu, być może oglądając tylko plecy OutKastów ze swoim Big Boi & Dre Present… OutKast.

Dzień w pracy w zasadzie jak każdy inny, było co robić, nie narzekałem na nudę i oczywiście towarzyszyła mi w tym wszystkim muzyka. Ni stąd ni zowąd przypomniałem sobie o pewnej cudownej okładce, więc postanowiłem włączyć ten zbiór numerów The Herbaliser i na chwilę odpłynąć w jazzy hip-hopowym szale.

Żeby wiedzieć o co chodzi w tym składaku to wystarczy tylko znać choć jeden album Anglików (a najlepiej to Very Mercenary, mimo że Ryan Schreiber na Pitchforku niesłusznie to zjechał) i wiadomo z czym ma się do czynienia. Najwyższej jakości jazzujący hip-hop, trip-hop i downtempo w jednym. Ollie Teeba (swoją drogą polecam jego epkę z 2015 roku, której na początku kompletnie nie lubiłem) i Jake Wherry starają się tak relaksować swojego słuchacza jak nikt inny z Wysp z tamtego okresu. Typowa barowa sprawa do piwa z genialną rytmiką, bębnami oraz skreczami.

W moje gusta trafiają idealnie, bo zawsze kojarzyli mi się z przełomem tysiącleci i najfajniejszym okresem obecności zagranicznego hip-hopu w polskich mediach. Każdy z szanowanych przeze mnie dziennikarzy ich propsował. Casus trochę jak z ich dobrym kolegą, Roots Manuvą, który może i później nie nagrywał już tak fajnych rzeczy, ale ciągle trzymał poziom.

Ja mam jeszcze jedno wspomnienie z Herbaliserami: listopadowe deszczowe spacery po Wrocławiu z Very Mercenary na słuchawkach, ktore zakończyly się w jednym z pubów na starówce. Deszcz jak skurwysyn, ja cały mokry, ale w słuchawkach „The Missing Suitcase”. Wchodzę do pubu, którego nazwy już nie pamiętam, siadam przy samym barze i zamawiam Guinnessa. Akurat na niego miałem ochotę, więc pomyślałem, że co będę sobie żałował? Niestety, okazało się, że kosztował mnie dwie dychy, chociaż z drugiej strony tamten wieczór jeszcze długo będę pamiętał, m.in. przez soundtrack do tej sytuacji.

Okej, zasadnicze pytanie: czy polecam Herbal Tonic? Mam z tym problem, bo jak wspomniałem wczesniej nie jestem fanem tego typu wydawnictw, ale tutaj mogę zrobić wyjątek, ponieważ selekcja ich numerów jest dla mnie idealna. Nie brakuje mi tutaj niczego i nieczego też nie ma wrzuconego na siłę. Album jest tylko skromnym zarysem wielkich możliwości duetu, ale warto go mieć chociażby dla samej okładki.

PS

Herbal Tonic można kupić w bardzo dobrej cenie. W Polsce album wydało Isound Labels, ale nie wiem jak z jakością samego wydania, bo… przed chwilą włożyłem go do koszyka jednego ze sklepów internetowych.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *