Jeszcze dwa miesiące temu zapewne bym powiedział, że na Kempa biorę ze sobą tylko hip-hopowe tegoroczne dwie płyty. Niestety, ale po czasie dochodzę do wniosku, że tylko jedna z nich zostanie ze mną na dłużej, a druga idzie do czyśćca, bo być może dostanie jeszcze kiedykolwiek szansę (chociaż sam w to wątpię).
Nigdy nie mogłem się nazwać fanem ani Atmosphere, ani tym bardziej Masta Ace’a. Znaczy wiecie, ja ich doceniam, ale ich twórczość w ogóle do mnie nie trafia(ła) i w zasadzie kompletnie mnie nie interesuje. Nowe produkcje przesłuchałem z błahego powodu: okładek. To właśnie one zachęciły mnie do tego, żebym zainteresował się nowymi dziełami wspomnianych kolesi. Ta pierwsza, wręcz mistrzowska, którą posiada Fishing Blues, doskonale oddaje to co jest na nowym krążku Sluga i Anta. Druga – „zdobiąca” The Falling Season – ocieka swoją chujowością po pędzlu niespełnionego absolwenta ASP. To był jedyny powód, dla którego ten album dostał u mnie szansę. Okładki poszukajcie w necie, nie będzie mi szpecić goodkida.
Poprzedniego albumu Anta i Sluga, czyli Southsiders, w ogóle nie słuchałem. Nie wiem czy to duża strata, ale nowe dzieło sprawiło, że chcę nadrobić zaległości z nim związane, a nawet dalej, bo trochę braków w ich dyskografii posiadam. Może niewielkie, ale zawsze. Okej, tamtą produkcję kompletnie zignorowałem, ale gwoli ścisłości pójdę w drugą stronę i napiszę, że jedynym ich dziełem, które w jakiś tam sposób do mnie wcześniej trafiało, było When Life Gives You Lemons, You Paint That Shit Gold, które… i tak po pewnym czasie sprzedałem. Nieważne, bo jednak Fishing Blues kupiło mnie prawie w całości.
To jest właśnie taki rap, którego chcę słuchać. Dobry, ale chociaż nie rewelacyjny muzycznie, z kozackimi wersami Sluga w kilku trackach. Naprawdę niezła, więcej jak solidna produkcja, na którą wydam pieniądze ze świadomością, że nie będą wyrzucone w błoto. Plus.
No i ten Ace. Masta Ace. Okrutny nudziarz, który nie do końca potrafił mnie kupić swoimi wcześniejszymi longplayami, natomiast mocno się starał przy okazji pojedynczych utworów. Doceniam debiut (ale to bardziej ze względu na osobę Marley Marla), Disposable Arts i A Long Hot Summer też miały przecież kilka mocarnych fragmentów, ale w całości to raczej nie moja bajka.
Moją bajką też nie zostało ostatecznie The Falling Season. Początkowo nawet mi się spodobało, ale potem doszedłem do momentu, kiedy to zacząłem mieć nudności i to takie prawdziwe. Sample pojawiające się po raz tysięczny, szkolna historia bez jakichkolwiek fajerwerków, tacy sobie goście, którzy nic nie wnoszą. Po co to komu? Tylko dla die hard fanów, ale… w ostatecznym rozrachunku aż takiej tragedii przecież nie ma. Jest co najwyżej poprawnie, ale czy „poprawność” wystarczy do polubienia jakiejkolwiek płyty? W moim przypadku nie, ale wy sami sobie odpowiedzcie na to pytanie. A nuż będzie dla kogoś ideałem.
Dwa hip-hopowe światy, w których to weterani starają się rozdawać karty. W którym z nich warto się znaleźć? W tym Fishing Blues jak najbardziej, bo potrafi zauroczyć od pierwszych taktów, a i znakomita promocja też potrafiła zrobić swoje skoro zachęciła mnie do sprawdzenia albumu. Aha, i ideał na jesienne wieczory. Co z The Falling Season? Check kilka zdań wstecz, reszta niech odpuszcza, bo szkoda czasu.
Musiałem to na szybko z siebie wyrzucić. Warszawski klimat najwidoczniej tak działa.
Masta Ace ma u mnie plusa za dobry kawałek „Little young”, który nagrał akurat z innym nudziarzem – Edo G (którego akurat lubię a pierwszy album uważam za bardzo dobry!). Ktoś w dowcipny sposób skomentował tę całą chujowiznę w ksywkach. Natomiast fakt, uważany za klasyka ale też nie mogę się do niego przekonać. Jego ostatni album niczego w tym zakresie nie zmienia.
A propos nudzenia, to gorzej jak GURU to ciężko znaleźć. A dzięki Preemo jest Gang Starr w panteonie najlepszych. Ot, tak się czasem układa. Jędker też się uczepił kiedyś Sokoła i tak sobie wisiał i dyndał kij wie po co 😉
Ej, ale debiut Edo jest naprawdę niezły. Potem już przynudzał max.
Co do Guru to jakoś niedawno się do niego przekonałem, ale to bardziej na zasadzie, że „mi nie przeszkadza”.
No jasne, na bitach Premiera to mało kto przeszkadza. Gang Starra lubię posłuchać byle nie za dużo.