Finał. Dziesiątka, a w zasadzie dwunastka, moich ulubionych płyt 2019 roku.
I to by było na tyle. Poniżej znajdują się najczęściej słuchane i moje ulubione albumy 2019 roku.
10. Kali Chudy Chłopak / Droga Koguta
Już V8T było kozackie, ale to, co Kali zrobił w minionym roku przeszło najśmielsze oczekiwania. I jak się okazało – nie tylko moje. Od lewa do prawa, pokaźne grono moich znajomych chwaliło rapera za rozwój i konsekwentnie realizowany plan. Godny podziwu jest progres, który „ten raper z Firmy” zrobił na przestrzeni ostatnich lat. W 2019 zaczęło się od Chudego Chłopaka, który brzmiał niczym żywcem wyjęty z połowy lat 90. i to w stylu, który wskazywał zarówno na nowojorskie klasyki, jak i na rodzime z Liroyem i WYP3 na czele. Genialne dobrane single (boska „Mary Jane” z Włodim), doskonała produkcja Magiery i sam gospodarz, który nie tylko świetnie pisze, ale i potrafi dać dobry refren. Niesłychane. Zaskoczenie było tym większe, że kilka miesięcy później Kali uderzył ponownie i jak się okazało – kompletnie na tym nie stracił, wręcz przeciwnie. Droga Koguta, minimalnie słabsza, znowu odnosiła się do najlepszych lat, tym razem spod szyldu Wu Tang, chociaż tutaj większym herosem został producent – Flvwlxss. Połączył nowe i stare, bawił się samplami, nawet tymi wykorzystanymi przez innych, i wykreował klimat, którego próżno szukać w naszym mainstreamowym światku. Szacun. Więcej o pierwszej produkcji tutaj, natomiast po więcej informacji o tej drugiej odsyłam na Interię.
9. Little Brother May the Lord Watch
Rozstania wcale nie muszą boleć, zwłaszcza wtedy, kiedy odchodzi 9th Wonder. Phonte z Big Poohem dzięki temu odżyli – brzmią lepiej i piszą ciekawiej, mimo że ciągle obracają się w tej samej stylistyce. May the Lord Watch nie odkrywa ich rapu na nowo – ciągle to ci sami kolesie co w 2003 roku, bardziej dojrzali, ale również nie próbujący nawet wyjść ze swojej strefy komfortu. I ja to kupuję, już od pierwszego numeru „The Feel”, najlepszego w ich dorobku. Obowiązkowo, bo jest to doskonały przykład, że czasami nie wolno już wątpić w dawnych idoli. Więcej tutaj.
8. Trettmann Trettmann
Cały czas uczę się niemieckiego rapu, poznaję klasykę, chłonę te nowe rzeczy. I ta oryginalność mi się podoba, bo to ciągle coś innego, nieznanego mi wcześniej. A może nawet nie tylko co „nieznanego”, ale „zignorowanego”, bo nie do końca poważnie traktowałem naszych zachodnich sąsiadów przez zbyt twardy język? Mniejsza o to, bo jakiś czas temu moja sympatia przybrała na sile i się zaczęło. Eins, Zwo, Afrob i reszta poprowadzili mnie do Trettmanna. Drugi album ziomeczka z demokratycznej części Niemiec jest prawie na tym samym poziomie, co doskonałe #DIY. Przy okazji dzieje się tu znacznie więcej, bo Kitschkrieg jeszcze mocniej pokombinowali z brzmieniem, dostarczając nie tylko potężne uliczne bangery jak „Du Weißt” z Gzuzem, „Intro” ale i maksymalnie klimatyczne „Stolpersteine” czy „MDMDF”, oparte na prostym, chwytliwym patencie, imponującym nawet tym, którzy nie potrafią szprechać.
7. Kaz Bałagane Polska Gotówkowa / Uśmiech Kaza Bałagane dla Wiktorii
„Co roku okupuję tron, a nie kibel” – może nie tym razem, ale zawsze można rozsiąść się na chwilę, chociaż w przypadku Kaza Bałagane sprawa jest prosta – każda jego produkcja to pewniak. Tym razem ze wsparciem APmg znowu przejeżdża się po warszawce, lecą „Strzały” (gdzie indziej kijanki, ale #kmwtw), robi „Dziub Dziub”, a jak chce (a z reguły chce) to nagrywa jeden z najlepszych numerów o hip-hopie o jakże odkrywczym tytule – „Hip-Hop”. No i „Rozpłynięty Chłopak” – dla wielu żart (że co?!), dla innych na poważnie. No i dopełnieniem tego wszystkiego jest Uśmiech…, zbiór najlepszych numerów, które były luźno publikowane. „Jefe”, „Monotonia”, „Zegarmistrz” i przede wszystkim „Cisza”, absolutna czołówka Jacka.
6. Ero Kosi BlackBook
Kocham JWP. Nie ma w tym kraju takiej drugiej ekipy, która jest po prostu moim hip-hopem – klasycznym, ale nie bojącym sie eksperymentów. Ciągle undergroudnowym, ale jednak w mainstreamie mniejszej skali. Początkowo do BlackBook podchodziłem z rezerwą. Że znowu to samo, że powielanie schematów i brak próby wyjścia poza swój rejon, trochę jak to zrobił Kosi z Łajzolem w przypadku Jetlagz na skądinąd dwóch mocnych longplayach. Potrzebowałem czasu. Jak już się wciągnąłem to nie mogłem przestać – skit „Skun + Tytex (skit)” traktuję jak normalny kawałek, pierwszorzędne są „Miejska Komunikacja”, „Story” czy „No Name”, zwłaszcza z zajebistym refrenem Łajzola. No i produkcja – Returnersi już mnie nie nudzą jak w czasach, kiedy więcej współpracowali z wątpliwymi gwiazdorami amerykańskiego podziemia, Szczur i Siwers, którzy są klasą samą w sobie i Magiera, największy z największych w 2019 roku. Prawie najlepsza płyta z obozu JWP, blisko mojej ukochanej 20.
5. Fabolous Summertime Shootout 3: Coldest Summer Ever
Niestety, ale ciągle zbyt dużo osób ignoruje i niezbyt poważnie traktuje Fabolousa. A ten, im starszy, tym lepszy, tutaj osiągając swoje apogeum, zwłaszcza na wysokości ślicznego „Time”. Longplaye były spoko, miały dużo dobrych momentów, seria Soul Tape przypominała najlepsze czasy Roc-A-Fella Records, natomiast konkretną jazdą jest już Summertime Shootout. Najprawdziwsza nowojorska szkoła łącząca stare tradycje („Frenemies” oparte na samplu „The Vibes is Right” Barringtona Levy’ego czy „Gone for the Summer”) z tym, co aktualnie dzieje się w NYC i Atlancie („Bae Dreaming”). Ten mixtape to nocna przejażdżka Bentleyem po nowojorskich ulicach z przystankiem na białe nosy gdzieś w dokach. Chłodne tylko z nazwy, same gorące hity.
4. Undaknap Damarade
Może to będzie głupie, ale to właśnie dzięki Damarade zdecydowałem się jechać w tym roku na Open’era… Póki co klimat Gdyni idealnie oddali Kuba Knap i Undadasea, zwłaszcza Nikaragua Guacamole i Pers, których podkłady są tym, co kocham najbardziej. A dodatkowo – „Na Wydmie” – to prawdopodobnie najlepszy hip-house jaki powstał na polskiej ziemi (a przy okazji sprawdźcie to od Persiwala). I tego właśnie mi brakuje w rodzimym rapie – maksymalnego luzu, braku spiny, pozytywnego podejścia do życia i wszechobecnego słońca. Kombinowanie, cwaniactwo, piwerko i gibony schodzą na dalszy plan, ale nawet jeśli nie ma o nich w danym momencie mowy, to Knapiwo i ekipa Undy zgrabnie przenoszą te elementy do mojego audio.
3. Pi’erre Bourne The Life of Pi’erre 4
Dobra, przypomnę o tym po raz kolejny – nikt jak Pi’erre Bourne ze współczesnych producentów hip-hopowoych nie wprowadza mnie w tak dobry nastrój. Koleś robi co mu się jawnie podoba i nawet przerobione miliony razy „Yo Pi’erre, you wanna come out here?” da się ciągle lubić. The Life of Pi’erre 4 udowadnia, że nie tylko jest doskonałym producentem, nie zamykającym się w obranej, modnej konwencji, ale również raperem i wokalistą. Trochę jakby Prince zabrał się za nawijanie i wypił za dużo fioletowego nektaru. Nie do wiary, jak południe całościowo zdominowało pozostałe części kraju. Nie zapowiada się też, żeby wkrótce było inaczej. Dzięki, Pi’erre. Więcej tutaj.
2. Litost Litost
Pisałem o tej płycie już wiele razy (raz i dwa). Samego „To Tu Pardon” słuchałem setki razy, co udowodnił nawet Spotify. Doszło do tego, że kawałek zmusił mnie nawet do poszukiwania sampla, w czym pomogli mi sami autorzy. Olszak i Nikaragua Guacamole towarzyszyli mi i w Warszawie, jeszcze przed swoją oficjalną premierą, i we Wrocławiu podczas spacerów po Nadodrzu, i w Berlinie podczas wybitnego nic nie robienia oraz w Płocku, kiedy przypominałem sobie czasy poznawania Fonoteki. Litost był ze mną wszędzie tam, gdzie przebywałem. Nie będę przedłużał. To jest moja płyta roku. Nie w wymiarze gatunkowym, ale tym osobistym. I za to dziękuję im najbardziej.
1. Freddie Gibbs & Madlib Bandana
Normalne, że przed pierwszym odsłuchem Bandany miałem duże obawy. Bardzo duże. Jeden z najlepszych współczesnych raperów, ten, który nie nagrał jeszcze nic słabego, i beatmaker produkujący hurtowo, na jedno kopyto, ale za to z bezczelnym urokiem, którego zazdrości mu cała konkurencja. Czy przebiją klasyczną Piñatę? Czy uniosą ciężar? Nie dość, że przygotowali doskonały sequel to stworzyli jedną z najlepszych płyt dekady, która po raz kolejny rzuca nowe światło na gangsta rap. Z soulowym posmakiem, w klasycznym stylu, ale i ze współczesnymi naleciałościami, które w żaden sposób nie burzą całości kompozycji. Nie tylko najlepszy, ale i najważniejszy w 2019 roku. Nie mogło być inaczej, więc widzimy się na listach wszech czasów.
W ramach przypomnienia: miejsca 20 – 11 znajdują się tutaj, wstęp tu, natomiast prolog w tym miejscu.
Kali XDDDDDDDDDDDDDDD