A jemu mów Temzki. Generalnie.
Z nudów sięgnąłem po Echinaceę. Nie był to dobry pomysł, bo w 2019 roku płyta jest dla mnie nudna jak flaki z olejem. Teraz Siódmy, Parker i Pudel nie bronią się nawet w połączeniu z bitami Kixnare’a, które też jakoś mnie już nie chwytają. Ale album miał swoich małych bohaterów. Temzkiego, który zostawił zwrotkę w „Cogifonii” i Roux Spanę, autora trzech podkładów.
Paradoks jest taki, że po kilku latach za 10 zł kupiłem sobie ich wspólne dzieło – totalnie przegapioną i przespaną 10 z 2012 roku. Dycha za dychę. Co ciekawe, to od samego autora na sobotnim, świetnym skądinąd koncercie Children of Zeus.
Niewiele jest w Polsce płyt, które tak doskonale oddają ducha Native Tongues. Mało też jest takich raperów jak Temzki. Zwykłych, którzy ze swojej (nie)zwykłości robią największy atut. Warszawski MC nie ma imponujących skillsów, nie rzuca podwójnymi na lewo i prawo, a jego wskaźnik truskulozy dobija do maksymalnej wartości. Czasami wystarczy być tylko raperem. Sympatycznym ziomkiem, który wie o co chodzi i robi porządny rap na genialnych, powtórzę to, GENIALNYCH bitach Roux Spany.
To właśnie produkcja tworzy wyjątkowy klimat. Płyta była na głośnikach w trakcie mojej podróży ze stolicy do Wrocławia. I czas płynął jakby wolniej – delikatny bas, wszechobecny rhodes, chilloutowy klimat. Kto przespał 10 niech obowiązkowo nadrabia za dyszkę.
Przypomniałem sobie też o dwóch innych albumach Temzkiego – niezłym Przekładane z 2005 roku i bardzo dobrym, wydanym dwa lata później Generalnie. I od razu o wyjątkowej Exotyce eXo. I klasycznym Między Słowami Jimsona i Me?How?a. Bo miejsca na taki rap już nie ma. A nawet jeśli jest, to kilka osób ma ważniejsze sprawy na głowie, niż poszukiwanie polskich odpowiedników Rawkusa i wcześniej wspomnianych Native Tongues.
Dlatego szkoda, że okolicznościowy singiel przypominający o Mardi Gras w ciągu miesiąca sprawdziło kilkaset osób. A taki dobry.