Uprawiajcie dalej ten wosk! Dismantled Vision – recenzja

Ten tekst początkowo w ogóle nie miał być recenzją, ale WeGrowWax mnie do tego zmusiło. Takie rzeczy na wiosnę? No ludzie.

Ten, kto mnie dobrze zna, wie że „Subways are for Sleeping” Printempo jest jednym z moich ulubionych numerów wszech czasów. Mało tego, znajduje się na mojej spotify’owej playliście, na której powoli zbieram swoje ukochane piosenki. Docelowo będzie ich 100.

Jedną z najlepszych wiadomości ostatnich tygodni, jest ta, która przyniosła wieść o nowym albumie producenta z Leszna (chyba stamtąd pochodzi, jeśli się mylę, to proszę mnie poprawić). News był jeszcze bardziej okazały, kiedy dowiedziałem się, że Dismantled Vision wyda fenomenalne WeGrowWax, jeden z najlepszych labeli z organicznym downtempo. Wydawnictwo jest jeszcze nie do końca odkryte w naszym kraju, ale mam nadzieję, że się to wkrótce zmieni, bo LoopMaffia robi naprawdę genialną robotę, o której wspomniałem kilka razy na Facebooku.

Jestem jedną z nielicznych osób na świecie, które mają w swoich zbiorach Printempo / Fluctuation wydane przez Export Label w 2014 roku. Nie będę ukrywał, że pierwszy album cenię znacznie wyżej, niż dzieło sprzed czterech lat. S/t momentami ociera się o maksymalną ocenę i tylko w kilku fragmentach znacznie zwalnia, natomiast sofomor jest na maksa równym materiałem, któremu… brakuje tylko petard pokroju „Subways are for Sleeping”, czy „Pure Bliss”.

Jedno i drugie godzi Dismantled Vision, które jako całość prezentuje się zdecydowanie najlepiej z niezbyt bogatej dyskografii Printempo, ale podobnie jak w przypadku dwójki, nie ma numeru napędzającego całość. I nie jest to żadna wada, bo przecież „Tree on the Shelf”, mocno wpadające w footworkowe ramy, disco „Moderate Bang”, czy najbliższe dokonaniom z debiutu – „Black Carpet” – są naprawdę wysoko postawioną poprzeczką.

Właśnie ten brak highlightu może się okazać zbawieniem, bo album łyka się w całości. Nie ma czegoś takiego, jak „skip”, a Printempo zgrabnie i na totalnym jazzującym chillu opowiada swoją historię. Perfekcyjna muzyka tła, bardzo uniwersalna i jednocześnie wymagająca największej uwagi z całej trójki.

Z przymrużeniem oka odbierajcie gadki WeGrowWax o tym, że Printempo nagrał dwie klasyczne płyty. To nieprawda. Nawet jako die hard jedynki z 2009 roku, nie mogę tego powiedzie, jednak… mam nadzieję, że niedługo to się zmieni i należycie zaczniemy postrzegać rzeczy, które nie są obecnie oczywiste? A jak dodamy do tego jeszcze jedną pozycję, to na koniec może okazać się, że na półce mamy bardzo fajny, chillujący tryptyk. Dlatego radzę nie zastanawiać się nad kupnem Dismantled Vision. Znając pozycję WeGrowWax w Europie, te 300 sztuk zniknie dość szybko, więc, żeby nie skomleć, że nie wystarczyło – zamawiać.

8

PS

A poniżej mały bonusik, który gdzieś mi się zawieruszył kilka miesięcy temu. Krótka, ale bardzo konkretna rozmowa (a w zasadzie wymiana maili) z Tomaszem Ochmanem aka LoopMaffią, szefem (?) labelu.

Masz świadomość tego, że WeGrowWax jest unikatem na polsko-irlandzkiej scenie wydawniczej? Organiczny hip-hop i downtempo nie są ci obce.

Tak, mam taką świadomość, choć wielu polskich utalentowanych producentów uskutecznia lub uskuteczniało wcześniej takie lub zbliżone brzmienie. Wygląda na to, że wpasowaliśmy się w niszę, której nikt tak naprawdę w Polsce, a tym bardziej w Irlandii, wcześniej nie dostrzegł. Organiczny, z definicji, to także nawiązujący do korzeni. Przy tworzeniu wytwórni, miałem w planach wydawać „stare” ze świeżym podejściem. Nazywamy się organicznym labelem, gdyż rośniemy i ewoluujemy w sposób bardzo naturalny. Dopasowujemy się do naszych artystów, oni w zamian robią to samo w stosunku do nas. To jest prawdziwe piękno, o którym mi się nawet nie śniło podczas startu. Pierwszym założeniem było wydawanie tylko organicznego i jazzującego hip-hopu, ale nie potrafię twardo ograniczać artystów, jak to ma miejsce w innych wytwórniach. Ba, uważam że tego nie powinno się robić, bo cierpi na tym artyzm, dlatego z czasem zmieniliśmy motto. Z organicznego hip-hopu szybko zrobiło się organiczne downtempo, do którego nagle w sposób absolutnie naturalny dołączyła… organiczna elektronika. Nasze kompilacje pokazują niesamowity przekrój gatunków: trip-hop, hip-hop, chillout, jazz-hop, elektronika, lo-fi. Jedynym obecnym kryterium doboru muzyki u nas są uczucia. Jeżeli jakiś numer potrafi mnie przenieść choć na chwilę w inne miejsce,  przypomnieć o czymś, wywołać uśmiech… to wchodzi. Jesteśmy już całkiem liczącą się rodziną. Atmosfera w wytwórni jest rewelacyjna i cały czas wszyscy wspólnie próbujemy dotrzeć do sedna „organicznego” brzmienia.

Ta unikalność może też wywodzić się z samego podejścia. Ostatnio wolę nazywać WeGrowWax „fundacją”, niż stricte wytwórnią. Działamy legalnie na zasadach wytwórni, lecz luźnym, wewnętrznym i bardzo przyjacielskim sposobem ogarniania, przypominamy bardziej grupę przyjaciół z jednego osiedla. Naszym głównym celem i misją jest „uprawianie wosku”, stąd też taka nazwa. Nie jest to proste zadanie. Odbywa się to głównie poprzez akcje fundraisingowe. Przez ostatnie dwa lata staraliśmy się przebić do świadomości słuchaczy przez najzwyklejsze legalne wydawnictwa cyfrowe w niemalże każdym sklepie na świecie. W międzyczasie przygotowywaliśmy zajawkowe rzeczy fizyczne, które moglibyśmy dawać w zamian za wsparcie na uprawę wosku. Nasz pierwszy kamień milowy został osiągnięty winylem do Endromidae. Ten album to esencja organicznej elektroniki, a sam Sixfingerz to jeden z ojców WeGrowWax. Wytwórnia nie byłaby taka sama bez niego, a winyl to ukoronowanie jego ogromnego wkładu i zaangażowania. Poza tym, który artysta nie chciałby być tak wspaniale doceniony przez jego fanów? Jak każda inna wytwórnia, moglibyśmy przecież nazbierać tego hajsu, wyprodukować płyty i próbować je sprzedawać. Dla mnie jednak jest to troszku zbyt puste. Wkładamy wiec nieporównywalnie większy trud, narażając się na sromotne porażki dla czegoś bardziej wzniosłego.

Jako jeden z nielicznych Polaków masz swój katalog na Bandcamp. Takie mają też m.in. Transatlantyk i UKnowMe Records. Czy to znaczy, że kierujesz WeGrowWax do zagranicznego odbiorcy? Ta platforma nie jest u nas zbyt popularna.

I tak, i nie. Pięknem muzyki instrumentalnej jest jej zasięg. Można więc rzec, że kieruję twórczość z WGW do każdego fana takiej muzy. Bandcamp nie jest w Polsce tak popularny, jak w USA, ale wydaje mi się, że ta odległość zmniejsza się z roku na rok.

Muszę przyznać, że na początku celowałem w rynki zagraniczne z dwóch powodów. Nasz dystrybutor cyfrowy jest z USA, a dwa… od pierwszego dnia skupialiśmy artystów spoza granic Polski. Jedynymi wyjątkami był mój wielki brat My Neighbour Is, ja (LoopMaffia – przyp. red.) oraz Kogutt, którego osobiście zaprosiłem do współpracy. Później doszli jeszcze aflo, bknd, Sound Me oraz Printempo. Niestety, ale często jedyne przejawy zainteresowania ze strony naszych rodaków w tamtym czasie, to klasyczne „czy mogę na tym nawinąć?”, ale to też ulega zmianie. Napotkałem naprawdę wielu wspaniałych Polaków, którzy pomagają na swój sposób. Udostępniają, opowiadają przyjaciołom, wrzucają za naszym przyzwoleniem filmy na YouTube, a przede wszystkim słuchają! Dla nas każde wsparcie jest na wagę złota i zauważam jak podejście do pewnych spraw zmienia się na lepsze. Polacy mają wspaniały gust muzyczny, zawsze go mieliśmy. Nasz jazz jest przecież jedyny w swoim rodzaju. Elektronicznie też nigdy nikt nie mógł nic zarzucić. Właśnie tak kozackie wytwórnie, jak Transatlantyk i UKM odnoszą sukcesy w kraju i zagranicą. Sam jestem dużym ich fanem.

WeGrowWax nie zostało założone dla czystego zysku. Nigdy nie sterczałem całą noc nad słupkami głowiąc się, dlaczego to się nie sprzedaje. Nigdy nie narzekałem na nikogo. Realia w tej branży każdy zna. Zauważam za to wzrost zainteresowania platformami typu Spotify i tutaj dostrzegam szanse na większe zainteresowanie naszą muzyka w Polsce. Streaming teraz rządzi na całym świecie. Stary model kupowania odchodzi do lamusa. Wydaję mi się że jest to najlepszy sposób na piractwo, a słuchacz wspiera nas (organicznie?) poprzez najzwyklejsze słuchanie. Sama idea jest piękna.

Jeżeli chodzi o proporcje sprzedaży, to głównie sprzedajemy w USA ze sklepów typu iTunes (wiadomo), ale także w Spotify. Z kwartału na kwartał te proporcje troszkę się zmieniają i zauważam coraz większe zainteresowanie w Europie, a także mam nadzieję na coraz większą liczbę słuchaczy z Polski. Nowy model rynku muzycznego w tym na pewno pomoże, ale piractwo w dalszym ciągu jest niestety bardzo dużym problemem. Już nie w Polsce, raczej na wschodzie.

Jakie masz plany na przyszłość?

Dalej uskuteczniać nasza misję. W planach mamy kolejne fundraisery. Na pierwszy ogień idzie płyta The Royal Blew Reverie w wykonaniu utalentowanego rapera SkyBlew oraz równie ogromnie utalentowanego producenta Scottiego Royala. Scottie to dla mnie legenda tej wytwórni. Wspaniały człowiek oraz wielki producent, który nie otrzymuje jeszcze należytej uwagi. W zamian za wsparcie na uprawę wosku będziemy proponować koszulki, plakaty, specjalną edycje albumu oraz… unikalne ręcznie cięte płyty winylowe. Już powoli przygotowuje kolejne tego typu akcje dla B-Jam vs Enos, Sound Me oraz w dalszej kolejności Tristana de Liège’a oraz Printempo.

Nawiązaliśmy kontakt z… fundacją Bruce’a Lee. Sam byłem i jestem wielce zainspirowany mistrzem. Gdyby nie jego filozofia i mądrość, to podejrzewam, że nigdy bym nie rozpoczął tej całej przygody. Gdy opisałem im moją historię i nakreśliłem naszą misję, zawiązała się między nami naturalna więź. Owocem tej współpracy będzie fundraiser na kompilacje na winylu. Mamy zapewnienie pełnego wsparcia ze strony fundacji i dla nas jest to ogromny zaszczyt. Pracę są obecnie w toku i na pewno będziemy o tym wspominać w niedalekiej przyszłości.

Niedawno pojawiła się ósma odsłona naszej serii We Got it in Nature. Jak zwykle dostępna całkowicie za darmo z naszego Bandcampa, a przy okazji dostępna w każdym cyfrowym sklepie i platformie streamingowej na świecie. Cały czas rozmawiam z artystami. Wielu z nich jest na etapie produkcji solowych albumów. Chętnie rozmawiam z tymi, którzy chcieliby do nas dołączyć, również grasuję po necie w poszukiwaniu ludzi.

Muzycznie bez zmian, choć będziemy zagłębiać się trochę bardziej w organiczną elektronikę. Uwielbiam eklektyczne połączenia i jestem zawsze bardzo otwarty. Efektem jest najnowsza płyta B-Jam vs Enos oraz wydany przed chwilą Dismantled Vision Printempo. Nie zapominamy też o klasycznych brzmieniach. Niedawno wydane All the Way Squashy Nice’a jest tego najlepszym dowodem.

Zapraszam wszystkich zainteresowanych współpracą do przesyłania linków z demówkami na adres wegrowwax@gmail.com

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Jeden komentarz do “Uprawiajcie dalej ten wosk! Dismantled Vision – recenzja”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *