Malik Taylor, The Five Footer, Five Foot Assasin.
A może prostu niech się sam lepiej przedstawi wersem z „Award Tour” – „Phife Dawg’s my name, but on stage, call me Dynomutt”?
Pamiętam jak kilka miesięcy temu z moją ówczesną kobietą poruszaliśmy jakiś muzyczny temat, który nagle sprowadził się do idoli i przeżyć, które były z nimi związane. Zacząłem jej wtedy opowiadać o Beats, Rhymes & Life: The Travels of a Tribe Called Quest, czyli filmie dokumentującym wiadomy zespół. Doskonale pamiętam co wtedy powiedziałem.
Grono artystów po których bym płakał nie jest zbyt liczne. Jasne, że wielu z nich kocham i nie wyobrażam sobie bez nich życia, ale nie są takimi, za którymi bym ronił łzy. Wyjątków jest niewiele. Mówiłem wtedy o tym, że wzruszenie ogarnęło mnie w momencie kiedy Phife Dawg zaczął opowiadać o swojej chorobie. Było tak mocne, że popłynęło mi wtedy kilka łez.
Dzisiejszego poranka miałem zaszklone oczy.
Pa, pa Phife.
Zdjęcie/photo: „Phife Dawg” by Ray Hookski