Jaka tam odyseja? 1976: A Space Odyssey – recenzja

wodecki mitch

Jeżeli ktoś jakiś czas temu by mi powiedział, że na blogu będę zajmował się Wodeckim, i niekoniecznie jego fryzurą, bym mu tylko… przytaknął.

Fala „popularności” Zbigniewa Wodeckiego w niezależnych kręgach przyszła w okolicach 2012 roku, kiedy to Screenagers zrobiło ten ranking. Dwie śliczne piosenki pana Zbigniewa z jego genialnego debiutu się w nim znalazły. I zero w tym przypadku, bo ich maestria i łatwość w przyswojeniu wraz z niebotycznie wysokim poziomem automatycznie obliguje do takich rzeczy. Teraz ten debiut został odświeżony i nagrany na nowo. Na żywo.

Ja też wtedy wpadłem w ten szał (niektórym udało się jeszcze wcześniej, bo podobno Macio Moretti mocno agitował w środowisku z tym s/t, a i pamiętać trzeba o ich wspólnym występie na Off Festivalu w 2013 roku) i jestem w nim do tej pory. Serio, ale tej płyty z 1976 roku nie da się nie lubić. Lekka, łatwa i przyjemna, jedna z lepszych easy-listeningowcyh polskich pozycji. W dodatku wykorzystana na ostatniej Fonotece, na której pojawił się mój ulubieniec z całego zestawu – „Rzuć To Wszystko Co Złe”.

Bo czym tak naprawdę są 1976: A Space Odyssey i jego pierwowzór? Wzorowymi popowymi płytami, które sprawiają, że muzyka estradowa wcale nie musi się kojarzyć z byle gównem i przeciętnym odbiorcą emocjonującym się zarostem Conchity Wurst bądź szmirą z komercyjnych stacji radiowych. Bardzo udanym przeniesieniem na polski grunt barokpopowego wdzięku i w mniejszym stopniu estetyki bossa novy.  Kunsztem kompozycyjnym Wodeckiego, Trzcińskiego czy Kukulskiego. Lirycznym popisem Długosza, Howila i Terakowskiego. Są też przede wszystkim świadectwem umiejętności Mitchów, bo już dawno żadna koncertówka nie ujęła mnie tak bardzo, jak zapis występu w warszawskim Studiu im. Witolda Lutosławskiego.

Warto kopać i szukać, zwłaszcza że w naszym kraju pojawiło się kiedyś wiele dzieł, które spokojnie można nazwać „klasą światową”. Ciężko powiedzieć czy debiut Wodeckiego do takowych by się zaliczał, a tym bardziej ta interpretacja z Mitch & Mitch, ale 1976: A Space Odyssey wyznacza pewną ścieżkę, którą warto podążać. Trzeba szukać i odkopywać, tak jak szuka i odkopuje wielu mniej znanych producentów. Czy nadaje się do samplowania? Sprawdźcie remixy wspomnianej już Fonoteki i odpowiedzcie sobie sami. Bo być może ta kompilacja od 77Cuts, hipsterskie kręgi, małe oficyny i inne zła wcielone pozwalają odkrywać małe i zapomniane perełki, które znają tylko nieliczni. Tak, Wodecki, najbardziej bujna czupryna za żelazną kurtyną, talent show i inne bzdury, a gdzieś obok tego ukazuje się koncertowy album od Lado ABC, który zamiata nie tylko samą muzyką, ale i wydaniem. A malkontenci? Pff, gdzie ich nie ma?

9

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Jeden komentarz do “Jaka tam odyseja? 1976: A Space Odyssey – recenzja”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *