Można pomyśleć, że za dużo ostatnio tu się pojawia wpisów o mixach. Przecież Fonoteka i te sprawy. Dzisiaj jest jednak okazja, bo był to pewien październikowy dzień roku 2006.
„Podobno” pierwsza część Electric Relaxation ukazała się właśnie równe 9 lat temu. Tak mówi Discogs, więc mu zaufam, bo ja tego dnia nie pamiętam. Pamiętam jednak coś innego – dzień, w którym pierwszy raz usłyszałem ten, powiedzmy, album. Życia mojego nie zmienił, ale wniósł do niego coś innego.
Tak, to jest akurat hip-hop, który najbardziej kocham i ci, którzy są ze mną niemalże od samego początku w internetach (hmm, 2007 albo 2008 jak coś tam sobie pisze) doskonale to wiedzą. Doskonale też wiedzą, że w jakiś tam sposób żongluję jego stylistykami i nie ma takiej, w której się nie odnajduję, chyba że wrogością no. 1 będzie zionęła do mnie południowa zajawka chopped and screwed, której po prostu nienawidzę i nie jestem w stanie zrozumieć. Tutaj natomiast zostało zmiksowane wszystko to, co po prostu kocham, a i przecież okładka robi leniwie swoje.
Musiałem oczywiście wspomnieć też o tym dzisiaj na Ślizgu, więc zostawiam screen dla potomnych poniżej:
Trochę tam jest wyjaśnione, więc nie wiem czy jest sens się powtarzać, ale w momencie pisania tych słów leci u mnie własnie druga część i sorry – nie ten feeling. Dalej jest to świetny mix, podobnie jak trójka, ale dla mnie stoją one o wiele niżej od debiutu, który (tutaj mogę się mylić) był też pierwszą większą zmiksowaną produkcją sygnowaną pod aliasem Daniel Drumz. No i na dobrą sprawę jest tylko jeden mankament. Kolekcja bez tego jest niepełna. Mam wszystko Drumza, kurwa, tylko właśnie brakuje mi tego. Jaki to ja byłem głupi te kilka lat temu, że odpuszczałem zakup tego krążka, więc konsekwencją powinno być wyrzucenie teraz trzycyfrowej kwoty na ten cd-r, ale jeszcze się wstrzymuję. Pytanie ile wytrzymam i czy już nie będzie za późno. Tak jak wtedy, kiedy się ocknąłem i stwierdziłem, że czegoś mi brakuje.
No to elo, miłego słuchania.
PS
Zwrotka Smarka jest wybitna. Pozdro Juras.