Nie tylko słuchanie płyt skłania do refleksji. Przecież trzeba je jeszcze kupić, a że przypadkiem można do nich dokupić sok lub piwo, to nie pozostaje nic innego, jak tylko się ucieszyć.
Oczywiście z dala od hejtu, bo byłbym skończonym idiotą, gdybym nazwał go słabym raperem i producentem, ale nigdy nie potrafiłem dostatecznie się zajarać, nawet nagraniami Dilated Peoples. A na nowej płycie? Proszę, jest czego słuchać. Album wydany przez Rhymesayers sprawdziłem poniekąd z obowiązku, a więcej o nim będzie lada moment na CGM, myślę że nawet w tym tygodniu, także na pewno dam znać. Albo sobie sami znajdziecie, bo to też nie problem.
A propos Rhymesayers – przy okazji wróciłem sobie do dyskografii Atmosphere, którzy podobnie jak koleś z LA, nigdy nie należeli do moich ulubieńców. Mało tego – jeszcze do niedawna uważałem, że są okrutnie przehajpowani, może oprócz ostatniej płyty, która jest naprawdę okej i w zasadzie od razu mi się spodobała. Może nawet więcej niż okej, przynajmniej w tym momencie, kiedy mam taki ładny widok za oknem? Wcale też nie mam na myśli prześlicznej okładki, która od razu budzi we mnie skojarzenia najfajniejszych okolic Płocka. Mało kto wie, że jest tam trochę jezior, nie do końca czystych, ale przynajmniej niezwykle klimatycznych i ukrytych pośród lasów. Poszukaj sobie teraz analogii.
Przeleciałem wszystko od początku, tzn. dyskografię, i… ten pierwszy okres (o ile ich twórczość można na takie podzielić) do mnie nie trafia, a duża część Overcast! wręcz odrzuca, czego nie mogę już powiedzieć o zbiorze Lucy Ford: The Atmosphere EP’s z genialnym „The Woman with the Tattooed Hands”. Ten „środkowy” (tak uznam), od God Loves Ugly do You Can’t Imagine How Much Fun We’re Having też nie do końca mnie przekonuje, oprócz kilku wielkich pojedynczych momentów, ale… zacząłem żałować, że swego czasu sprzedałem When Life Gives You Lemons, You Paint That Shit Gold, które miałem w kompaktowej wersji deluxe. No cóż, bywa, szkoda, może jeszcze sobie kiedyś wezmę, tak jak wczoraj Southsiders, które w weekend było praktycznie non stop na mojej playliście i… które jednocześnie poznałem, bo strasznie się ociągałem z tym albumem.
Może jeszcze kiedyś napiszę lub powiem coś więcej o Slugu i Ancie, niemniej teraz sobie pomarzę – fajnie by było, gdyby ich płyty były dostępne w… osiedlowej Biedronce. Tak, to nie żart. Kto by 2-3 lata temu spodziewał się, że razem z chipsami i pomidorami będzie mógł sobie kupić nowe albumy Kendricka i Trajbów? Nikt, na pewno nikt.
Część ludzi nie może pogodzić się z tym (albo ma maksymalnie mieszane uczucia), że ten dyskont ma w swojej ofercie winyle. Te tydzień temu ponownie pojawiły się w jego ofercie. Naprawdę nie widzę powodów do narzekań, tym bardziej w przypadku „nowych” płyt, takich jak untitled unmastered., We Got It from Here… Thank You 4 Your Service, czy kilku polskich celebrytów udających muzyków (albo na odwrót), bo za 35 zł (dumping?) to trochę żal tych płyt nie brać. W sieciówkach za te płyty trzeba zapłacić o wiele więcej, więc jaka w tym wada? Ja przecież też nie zawsze kupuję w lokalnych sklepach, a wspomnianych Trajbów i K.Dota w winylowych wersjach mam właśnie z Biedry.
Bo nie porozmawiasz ze sprzedawcą, bo sam chłam, bo moda, bo coś tam. Spoko, przez neta często też nie porozmawiasz ze sprzedawcą. Chłam? Jak najbardziej, w 70-80%, ale czego spodziewać się po dyskoncie, który handluje albo spadami ze sklepów, albo kupił kilka palet płyt od dystrybutora? Longplayów Mountain Brothers, Slum Village albo Alfa Mista tam nigdy nie będzie. Moda? Też, ale co w tym złego? Teraz modny jest Travis Scott, a JEFFERY przecież jest cudowne.
Nie chce mi się rozwodzić na ten temat, więc zostawię tylko jeden swój komentarz, który kilka dni temu umieściłem na jednej z facebookowych grup, gdzie w dyskusji brało udział kilka osób, m.in. Druh Sławek.
A sam Evidence zapewne miałby w dupie te biedronkowe winyle, ale kogo on w tych czasach obchodzi, skoro są Migosi?
Średnia krajowa 🤣