Ostatnio słucham bardzo dużo jazzu, zwłaszcza tego polskiego. Klasyczne rzeczy spod szyldu Polish Jazz czy Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego są u mnie non stop na ripicie i wcale się nie nudzą. Nie ma dnia, żebym nie przypomniał sobie co najmniej jednej płyty i jednocześnie nie poznał innej. Niech za przykład posłuży dzień dzisiejszy, a w zasadzie sam poranek.
Moja dzisiejsza droga do pracy wyglądała następująco. Najpierw musiałem wsiąść w autobus linii 217. Tym środkiem transportu przedostałem się do stacji metra Wilanowska. Jadąc kilka kilometrów obserwowałem ludzi, po czym musiałem wysiąść w samym centrum Warszawy, by przesiąść się do tramwaju o numerze 22, który jedzie w kierunku Pragi. W trakcie tej pasjonującej podróży, jak ostatnia konfrontacja Wisły Płock z Lechią Gdańsk, zasłuchiwałem się w jeden z ciekawszych polskich projektów ostatnich 20 lat. Ten projekt nazywa się Mikro Music, który jest opus magnum Mikołaja Trzaski i braci Oleś.
Czemu o tym wspominam? Jednym z kumpli Trzaski jest m.in. Wojtek Mazolewski, notabene gdańszczanin (tak a propos Lechii Gdańsk). Ten, który grał w Bassisters Orchestra i Pink Freud. Ten, który na najnowszej produkcji wydanej przez Ladquidity Records, skorzystał z dobrodziejstw pozostawionych m.in. przez Lestera Bowiego, który to… grał kiedyś w jednym zespole z Mikołajem Trzaską. W ten oto sposób krąg się zamyka, chociaż można znaleźć o wiele, wiele więcej koneksji.
Dzisiejszym bohaterem jest singiel wydany w londyńskim Ladquidity Records, dowodzonym przez Mateusza Surmę i Adriana Magrysa. To właśnie oni wydali mój ulubiony tegoroczny jazzowy projekt. Projekt, który ma raptem dwa utwory, ale za to jakie! Strona A tego dzieła to „London”, będąca trzyczęściową suitą skomponowaną przez Mazolewskiego. Druga strona to już „Theme de Yoyo”, które to pierwotnie pojawiło się na początku lat 70. na Les Stances a Sophie kolektywu Art Ensemble of Chicago. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że ten cover chicagowskiego zespołu swoją premierę miał w Worldwide FM!
Co mogę napisać o muzyce kwintetu? Po pierwsze – jest to dla mnie najładniejszy tegoroczny jazz. O ile poprzednia pełna płyta Mazolewskiego nie do końca do mnie przemówiła, to ta dwunastka kompletnie mną zamiotła. Wielkie, naprawdę. Po drugie – odnoszę wrażenie, że nie ma tutaj za wiele improwizacji. Po trzecie – (też) odnoszę wrażenie, że muzycy są jednak tłem lidera, chociaż trębacz, Oskar Török, „stara mu się dotrzymać kroku”. Po czwarte – kupujcie. Nieważne czy winyl, czy mp3 z Bandcampa. Kupujcie, bo naprawdę to jest TO.
Jak u Hemp Gru, nie?
PS
A wiecie kto bębni w kwintecie? Qba Janicki, który wyprodukował ostatni album Vienia. No.