O.S.T.R. & Magiera „Arhytmogenic”

Małe spotkanie wielkich ludzi.

Co tu dużo mówić (zwłaszcza pisać) – zachwycony Arhytmogenic to ja nie jestem, o czym wspominałem już gdzieś indziej.

Tylko, a może „aż”, przyzwoity album, który ratują podkłady Magiery. A O.S.T.R.? Było, minęło, więc włączam Jazz, dwa, trzy.

Kiedyś najlepszy osiedlowy ziomek z którym każdy chciał zbić pionę na osiedlu, teraz facet, który znowu robi za superbohatera, którego niby potrzebuje hip-hop. Raczej to nie przejdzie, ale „Arhytmogenic” to doskonały przykład na to, jak producent stara się wyciągnąć maksimum ze swojego kolegi. I częściowo się to udaje. B-boye, grafficiarze, beatboxerzy, DJ-e i raperzy powinni być choć trochę zadowoleni, a to też jakiś sukces.

fragment recenzji na Interii

Więcej na Interii.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

2 komentarze do “O.S.T.R. & Magiera „Arhytmogenic””

  1. Dla mnie na „nie”. Próbowałem, naprawdę. Nie mogę. Choćby nie wiem jakie Magiera przezajebiste bity zrobił nie mogę zdzierżyć obecnego Ostrego. Mam z nim zresztą problem od wielu lat. Po „Jazzurekcji” mało co mi siadło (i „7” i „Hollyłódź” nie są mi jakieś bliskie). Nie mogę jego obecnej maniery nawijania/flow zaakceptować. Po prostu nie. Z tekstami też miałko. Zrobiłem w sumie wyjątek dla „Jazz, dwa, trzy” – fajnie pasuje jako ukoronowanie trylogii („Jazz w wolnych chwilach”, „Jazzurekcja” i właśnie „Jazz, dwa, trzy”). Jakoś w tym albumie całość mnie nie razi a w innych jego wydawnictwach już tak.

    1. I tak, i nie, ja nie traktuję płyt zero jedynkowo. Dla mnie Magiera jest tutaj mistrzem – robi wszystko, żeby O.S.T.R. jakoś wypadł. I właśnie jest tylko „jakoś”, a to zdecydowanie za mało. Paradoksalnie najlepiej od dawna.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *