Kto jest kim? HV/Noon – recenzja

hv noon

Podział ról nie jest do końca znany, a i ciężko strzelać w tym przypadku. Mistrz i uczeń czy uczeń i mistrz? Całkiem możliwa też jest inna opcja – dwie mocno utalentowane postaci, które podążały swoimi ścieżkami, aż w końcu one się przetarły i narodził się projekt HV/Noon. O co więc chodzi?

O tym, kim jest dla mnie Noon wspominałem nieraz w różnych miejscach, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć, czy taka gawęda miała miejsce tutaj. Uznajmy, że nie, więc śpieszę z odpowiedzią: Noon jest dla mnie Bogiem polskiej sceny producenckiej, być może najlepszym (ale z całą pewnością nie najważniejszym, bo tutaj na czoło wysuwa się jednak 600V) producentem jaki stąpał po polskiej ziemi. Sorry, Emade.

Algebra kompletnie mnie nie przekonała. Stojący za nią Hatti Vatii był mi znany, ceniłem jego twórczość, ale ambientowa mozaika z 2013 roku nie sprawiła, że wyczekiwałem na jego kolejny projekt. A przecież Worship Nothing, z lutego tego roku, było całkiem udane i w miarę często wraca na moje głośniki. I kto wie, czy to własnie nie ten album jest głównym punktem odniesienia do HV/Noon.

Obydwie płyty – Worship Nothing i HV/Noon – dzieli kilka miesięcy, ale słuchając tego drugiego mam nieodparte wrażenie, że mam do czynienia z kontynuacją drugiej solówki HV, dopieszczoną tylko kilkoma charakterystycznymi noonowskimi elementami. Oczywiście mogę się mylić, proces produkcji nie jest mi znany, aczkolwiek każdy odsłuch sprawia takie, a nie inne wrażenie.

W żadnym wypadku nie jest źle. Jest dobrze, miejscami bardzo dobrze, a zdarzają się też takie momenty, że starzy wyjadacze mają przed oczami reminiscencje początku nowego tysiąclecia. I to za sprawą gospodarzy, jak i zaproszonych gości. Pięknie płynące, na maksa charakterystyczne beaty, które kreują przed oczami obrazy takie, jakie przedstawia okładka. Jest ciemno, nostalgicznie, tajemniczo i „elektrycznie”, z kilkubitowym zacięciem. „1%” czy „Mono” to kwintesencja albumu i krótkie jego streszczenie.

Naprawdę daleko mi do wszechobecnego hejtu na Eldo. Nie rozumiem epitetów w jego stronę etc., ale trzeba sobie uświadomić, że zwrot w swojej karierze na inną tematykę oraz stylistykę już miał i wyszło to fatalnie. Nie oczekiwałem zmian i otrzymałem dokładnie to, co chciałem, bo „Wilk” jest singlem znakomitym. Przyzwoite zwrotki z charakterystycznym rapem na beatach dopasowanych do jego stylu. Podobnie jak z Jotuze. Co z tego, że jest tutaj jednym z najsłabszych elementów całej układanki, jak najzwyczajniej w świecie po prostu do niej pasuje. I nawet bardziej od Ostrego, który dał przecież o niebo lepszą zwrotkę.

Wszystkie małe elementy, które składają się na HV/Noon, tworzą jedną, wielką układankę, której brakowało na polskiej scenie od dawien dawna. Zupełnie nieoczekiwany powrót Noona z pomocą HV (albo na odwrót) sprawił, że sprawy polskiego hip-hopu AD 2014 nabrały trochę rumieńców. I choć nie jest idealnie, troszkę brakuje, to jednak ten album jest tym, co chciałem dostać od dawna. A jak jeszcze wróci Gres ze Snatchem to spacery nocne będą jeszcze ciekawsze. Póki co, HV/Noon sprawdza się w tej roli doskonale.

8

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

2 komentarze do “Kto jest kim? HV/Noon – recenzja”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *