When they reminisce over you. My god…
Mogę się przyznać. Ta notka była w zasadzie gotowa już 1 listopada, ale specjalnie ją odpuściłem, żeby trochę pozmieniać, namieszać i jeszcze raz zastanowić się nad kilkoma rzeczami. Nie zmieniło się jednak nic.
Wspomnę o kimś, kogo wszyscy lubią i szanują. Dziwnym trafem o nim zapominają. Czemu? Tego nie wiem. Dla mnie to jedna z największych zagadek w historii ludzkości i rzecz, której nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć.
Mój serdeczny compadre – Ernest Ivanda aka Red – tak mi dzisiaj podsumował Heavy’ego D.
Heavy D był pionierem. Kurwa, był pionierem, ziom. Robił takie rzeczy jak Drake teraz. Tańczył, śpiewał, rapował. Feel good music. Oprócz tego pomógł swojemu kuzynowi, wylansował Pete Rocka. Pomógł w karierze Super Cata, mojego ulubionego piosenkarza dancehallowego, sam był Jamajczykiem. Nawet jego ostatnia płyta była w tym klimacie. No i był u Michaela Jacksona. Mało osób wie, ale Beanie Sigel dostał od niego beat, dzięki któremu nagrał swój najlepszy numer – „Feelin in the Air”. No i i na Blueprint 2 Jaya-Z zrobił „Guns & Roses” z Lennym Kravitzem. Jak robił beaty to też był kozakiem. Rest in power.
Red
Trochę zaryzykuję, że bez niego współczesny rap nie wyglądałby tak samo. Bylibyśmy o wiele biedniejsi. W ten weekend będę w rodzinnym domu w Płocku, w którym „tymczasowo zostawiłem” kilka tysięcy płyt. Wśród nich albumy Heavy’ego ze swoją grupą, bo z tego, co pamiętam (a moja pamięć coraz bardziej zawodzi), to jego solówek nie mam żadnych.
Żadna nie przykuła mojej uwagi na dłużej, ale najprawdziwsze cuda działy się w grupie Heavy D & The Boyz. Klasyk na klasyku z opus magnum w postaci ostatniej płyty, Nuttin’ But Love, będącej idealnym podsumowaniem działalności składu.
Pierwszy podpisany w Uptown Records, nagrywał z Janet Jackson, wspominał go Biggie w „Juicy”. Współpracował z takimi tuzami jak Marley Marl, DJ Premier, Teddy Riley. Razem z nim Big Daddy Kane, Grand Puba, Kool G Rap i Q-Tip nagrali „Don’t Curse”. Tyle i aż tyle.
Heavy D odszedł od nas osiem lat temu.