RTN „Funktopia”

Jazda lowriderem po polskich drogach może być bardzo przyjemna. G-funk lubelskiego producenta znowu dostarcza wrażeń.

W momencie, kiedy myślę sobie, że tego wszystkiego jest już zdecydowanie za dużo, kładę się na kanapie i sięgam po kieliszek białego wina. Zdarza mi się też czasem włączyć jakąś muzykę. Serio. Niebywałe.

Ale jeszcze bardziej niezwykłe jest to, że w takich sytuacjach czasami sięgam po rap, a nie jakieś MPB czy soul. I tak ostatnio miałem z wydanym kilka miesięcy temu kolejnym albumem producenckim RTN-a, w przypadku którego zawsze muszę się upewnić, czy L w nazwie jego miejscowości to na pewno Lublin, a nie Long Beach. Funktopia, bo o niej mowa, luźno kontynuuje fantastyczne Funktion i w żadnym przypadku go nie przebija, ale też od niego nie odstaje. Brzmi po prostu jak drugi kompakt albo kolejne numery z tamtych sesji. I to jest w tym wszystkim najlepsze — śmiało możesz brać w ciemno, wiesz, że jest jakość i nie ma niepotrzebnych skrętów w abstrakcyjne rewiry tylko po to, żeby ktoś doznawał na myśl o odwadze i rozwoju artystycznym. Ludzie…

Muzyka ma sprawiać przyjemność, a tej na Funktopii jest aż nadto, niezależnie od pogody, chociaż w słoneczne dni, co jest oczywiste, te niewiele ponad trzy kwadranse g-funku w rodzimej interpretacji z amerykańskimi raperami wchodzą najlepiej. Same przyjemniaczki — „Take a Ride” z Nanci Fletcher, która razem z Nate Doggiem umilała mi ostatnio podróże po Austrii, cudownie zaaranżowany „Love Travels”, wybitnie relaksujący „On My Vibe” z mięciutkim wokalem Mayi Somy. Bardziej kalifornijsko się nie da.

Na dużym plusie, propsie, cholera wie co tam jeszcze. Otwieram chłodziarkę, sięgam po rieslinga i naciskam play. A wam zalecam nabyć fizyka, póki jeszcze jest. 

Rating: 4 out of 5.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *