Czy wiecie, co Polish Hip-Hop Festival ma wspólnego z Pawłem Zarzecznym?
Parafrazując tytuł jego książki – zawsze byli najlepsi. Przynajmniej w wydaniu krajowym, bo konkurencję wciągają niczym Kozak kreski w najlepszych latach RRX.
Ostatnio natrafiłem na sentencję Pawła Zarzecznego, w której to mówi o najpiękniejszych kobietach oraz, że w swojej dziedzinie jest choreografem. Gdyby przyjechał do Płocka na Polish Hip-Hop Festival to zapewne miałby ręce pełne roboty, a sami organizatorzy mieliby kłopot, żeby sprostać piwnym oczekiwaniom Mistrza. I wcale nie chodzi tutaj o Warkę, ulubiony złoty specjał najlepszego polskiego dziennikarza sportowego ever. Niech to już będzie drobną podpowiedzią, dlaczego warto zainteresować się płockim eventem. Tym bardziej, że zima w pełni, a odrobina letniego klimatu zawsze jest mile widziana.
Nawet nie chodzi o to, że przemawia za mną lokalny patriotyzm, ale naszło mnie na taki szybki wpis, bo przypomniałem sobie o kilku faktach. Raz w roku, w jednym miejscu, mogą spotkać się wszyscy polscy hip-hopowcy. Co najważniejsze, to nawet tacy sceptycy jak ja, spokojnie odnajdują się w bogatym lineupie.
Pamiętam, jak przy pierwszej edycji narzekałem na to, że nie można było zakupić biletów jednodniowych. Organizatorzy generalnie mieli to w dupie i uparcie stawiali na sprzedaż wejściówek na cały festiwal. Po czasie okazało się, że racja jest po ich stronie, ale sami wiecie, czasami jest jak u wspomnianego Zarzecznego – najlepsi też się mylą. Posunięcie było logiczne, bo w cenie jednego karnetu dostajesz wstęp na kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt koncertów, a że wejściówka do najdroższych nie należy, to nie ma co wybrzydzać. Kwota rzędu kilkudziesięciu złotych (serio) wydaje się spora, co najwyżej dla gimbusów, także tych mentalnych, ale kto by się nimi przejmował? Ja nie, także przykro mi bardzo.
Organizacja festiwalu zawsze była wzorowa i niejednokrotnie o tym wspominałem na kilku swoich kanałach social media, począwszy od Twittera, przez Insta Stories, aż po Facebooka, którego ma każdy. W przeciwieństwie np. do czeskiego Kempa jest się czym chwalić, ale sprawa koncertowa jest już dyskusyjna. Dlaczego, skoro są to różne typy imprez, są inne budżety itd.? Sprawa jest prosta – płocczanie mają inny target i w ciągu dwóch dni zbierają całą polską śmietankę. Tęsknisz za najlepszymi czasami polskiego undergroundu, więc idziesz na Te-Trisa, Okoliczny Element i Reno. Chcesz dowiedzieć się, jak wygląda przyszłość polskiego rapu albo chcesz odpocząć od głównej sceny, to wybierasz się na Pawła Bokuna. Przykłady można mnożyć, oczywiście nie zapominając o klasykach, takich jak Tede i O.S.T.R. Tutaj są wszyscy, więc powinniście być zadowoleni, chociaż jeśli waszym głównym zajęciem jest gubienie patroli między blokami, to spokojnie możecie sobie odpuścić i biegać sobie dalej.
Normalnego taki sport nie obchodzi, ale jeśli już skończycie swoją misję niczym Forrest Gump, to możecie spokojnie przejść się chociażby na Palucha, który z ulicą przecież ma sporo wspólnego. Wielkim plusem jest to, że „mocniejszych” zawodników nie ma, bo tym samym ogranicza się liczbę dziwnych jegomości na terenie festiwalu, więc bezpieczeństwo automatycznie zwiększa się o kilkadziesiąt punktów procentowych.
Jest jeszcze jeden wątek, który muszę poruszyć, wbrew nazwie Polish Hip-Hop Festival. Artyści zagraniczni. To nie jest wielka sztuka zaprosić Jeru the Damaję na Jarmark nad Jeziorem Ogórkowym w pobliżu Kalisza Pomorskiego (taki luźny przykład, event i miejscowość dowolna), czy Afu-Rę do niewielkiej kawiarni. Takie nazwiska mogły nam imponować w 2003 roku, więc może to i lepiej, że ostatnia edycja nie przyniosła żadnej zagranicznej „gwiazdy”. Ich nazwiska ładnie wyglądają tylko na plakacie, i zapewniam, że tylko tam. Robienie domu spokojnej starości kompletnie mija się z celem, zwłaszcza w perspektywie wchodzących po sobie na scenie, dajmy na to, Reto i kolesi z Group Home. Dwa czy trzy lata temu byli Onyxi. Była moc i energia, ale warto mieć na uwadze to, że tacy jak oni przyjeżdżają do Europy tylko po to, żeby robić za „cyrk objazdowy”, za który europejska gawiedź ma płacić, bo w Stanach nikt ich już nie chce widzieć. Smutna, ale jakże prawdziwa historia, sprowadzająca się też do tego, że budżet w Excelu ma się zgadzać. No, chyba że będę mile zaskoczony.
Dobrym przykładem dla Płocka jest właśnie Hip Hop Kemp, który z perspektywy czasu, może i jest nawet ojcem chrzestnym Polish Hip-Hop Festival. Czesi pozwolili sobie na Allttę, Machine Gun Kelly’ego czy Andersona .Paaka, więc może dam małą podpowiedź dla organizatorów, o ile to czytają (a wiem, że tak). Kempy miały takie dwa składziki z Anglii, które kupy siana nie biorą, a grają jak marzenie. Pierwszy to The Mouse Outfit, który może i będzie się cenił, jak pięć Tedeuszy, bo skład jest liczny, a przelot i hotele do najtańszych nie należą, natomiast drugi to moje zeszłoroczne odkrycie, czyli FRSHRZ, który można mieć zapewne za resztę, która zostanie z dużych zakupów w Biedronce. Pomyślcie.
Nie ogłoszono jeszcze pierwszych nazwisk, chociaż można spodziewać się, kto będzie występował na płockiej scenie. Przypomnijcie sobie tylko, kto wydał najlepsze płyty w zeszłym roku, popatrzcie co macie na półkach, i czego najwięcej słuchaliście w serwisach streamingowych. Sprawa jest prosta – to właśnie tutaj w jednym miejscu jest cała czołówka polskiej sceny wraz ze swoimi wszystkimi zaletami i wadami.
A czemu o tym wszystkim wspominam? Bo przypomniałem sobie o festiwalu siedząc w jednej z płockich pizzerii – konkretnie w Festa Italiana – mając na uwadze też to, że już zaraz zaczną spływać do mnie pierwsze nazwiska, które będą grać. 30 minut wykorzystałem chyba nieźle, bo przyznam szczerze, ale naprawdę czekam na tegoroczną edycję. Podobno ma się dziać, chociaż jeszcze nie wiem co dokładnie, więc na sam koniec zostawię moje oczekiwania: Jetlagz, Paweł Bokun, Tede, Kaz Bałagane i Kuba Knap.
PS
Aha, fotki pochodzą z zeszłorocznej edycji i są autorstwa Sebastiana Adamkiewicza i Stark Fly.
3 komentarze do “Polish Hip-Hop Festival – Zarzeczny by tu oszalał”