Lecimy tutaj. Zaczynam podsumowanie minionego roku. Dzisiaj część pierwsza, a w niej miejsca 50, 49, 48, 47, 46, 45 , 44, 43, 42, 41, a żeby było prościej to po prostu miejsca od 50 do 41.
50. Omar-S Romancing the Stone!
Było ciepło. Świeżo kupiony rower. Na słuchawkach producent z Detroit Alexander Omar Smith, znany szerzej jako Omar-S ze swoim mały dziełem Romancing the Stone! Zdecydowanie moja ulubiona epka cieplejszych dni w 2014 roku, która sprawiła, że ludzie patrzyli się na mnie jak na debila. Nie dość, że jechał nowym lśniącym rowerem to jeszcze kiwał głową jak kretyn. W miejscach publicznych. Przy starszych i dzieciach. Mam to mocno gdzieś. Olewam to, bo tytułowy kawałek jest moją absolutną czołówką deep house’owych utworów w ogóle i dość ciekawym zjawiskiem, które pozwala kreować obraz współczesnego Detroit. Nostalgia, smutek, zaduma, a jednocześnie chęć pozostawienia problemu i jego zapomnienia przy tanecznym rytmie. Mocne.
49. „Mecz. Magazyn Ligi Angielskiej” / „Magazyn Boisko”
Jedni przychodzą, inni odchodzą. Tak jest z tymi dwoma miesięcznikami w moim przypadku. „Mecz” był świetny, ale nie bezbłędny. Po zmianie swojego profilu już nie ma dla niego miejsca u mnie. Z „Magazynem Boisko” związane mam duże nadzieje. Jak będzie? Ciężko wyrokować, bo ostatnio założyłem się nawet o butelkę whisky, że wydadzą więcej jak 3 numery. Szansa na wygraną jest. Dlaczego tak sądzę odpowiedź znajdziecie w tym tekście. A „Meczu” naprawdę szkoda.
48. Peja i Pih
Różne są zdania na temat zachowania weteranów polskiej sceny, ale recydywa debilnych zachowań zasługuje na większą uwagę. Chcąc nie chcąc jest to fakt, który należy obowiązkowo odnotować. Bo o ile w przypadku Piha sprawa podana jest jak na tacy i komentarz jest zbędny, to z Peją jest trochę inaczej. Mam tu na myśli ostatnią sprawę z blokowaniem filmów z CGM’u, o której sporo dyskutowaliśmy w Poznaniu i być może pojawi się w nagraniu.
47. Wybory samorządowe
Niedziela, która pokazała wszystkim jak daleko Polakom do Europy zachodniej. Nie ma się co oszukiwać, bo mentalnie połowa kraju, razem z rządzącymi, jest bardziej Tanzanią czy inną Botswaną (nic nie ujmując tym zapewne pięknym krajom), a nie Niemcami czy Francją. Nie trzeba być nawet Charliem, żeby to stwierdzić, bo to, co się stało zasługuje tylko na pogardę i interwencję. Kluczowe pytanie: kogo? Kogoś z zewnątrz czy da się to rozwiązać we własnym gronie? Niech każdy sobie odpowie sam na te pytanie, ale niech ma świadomość, że mogło dojść do sytuacji, że jego „X” poszedł się prawdopodobnie jebać z drugim dostawionym.
46. Electric Wire Hustle Love Can Prevail
Przepraszam, ale to może być zbyt mocne. D’Angelo wcale mnie nie powalił na kolana ze swoim soulem, no ale sami wiecie, że nawet Voodoo nie darzę jakąś nadzwyczaj wielką sympatią (tu napisałem dlaczego). Moja ulubiona rzecz z szeroko pojętego soulu z mundialowego roku to zdecydowanie Love Can Prevail, które po prostu mnie zauroczyło. Znowu to zrobili, i mimo że nie ma już w składzie Myele Manzanzy, to wyszło przepięknie. Jest bardziej klasycznie jak na debiucie, który imponował świeżością, ale to nadal dobre nowozelandzkie Electric Wire Hustle. Mocny, miejscami pościelowy i erotyczny materiał, obowiązkowy w sypialni bądź jej okolicach. I wcale nie do usypiania. Tu recenzja.
45. Tede #kurt_rolson
Kompletnie nie potrafiłem zrozumieć wszystkich ochów i achów na temat Elliminati, mimo że Tedego darzę jakąś tam sympatią. Nie spodziewałem się niczego wielkiego po jego najnowszym dziele, ale okazało się, że gdybym tego nie sprawdził to plułbym sobie w brodę. Kozacki, aczkolwiek trochę przydługi materiał, który przede wszystkim pokazuje bardzo szybki progres Sir Micha. A gospodarz jak zwykle – jest dobrze. Tylko albo aż. Czołówka roku w Polsce, ale w grudniu chyba już mało kto o tym pamiętał.
44. Czarny HiFI Nokturny i Demony
Jedna z nielicznych marek w polskim hip-hopie, do których mam stuprocentowe zaufanie. Wiedziałem, że tego nie spieprzy i się nie pomyliłem. Znakomity album (recenzja tutaj), lepszy od świetnego przecież debiutu. Przykład na to, jak powinny wyglądać producenckie w tym kraju. Kto wie, czy nie najważniejsze z tego wszystkiego jednak jest to, że singlowa „Nadzieja” śmigała po mniejszych komercyjnych rozgłośniach, z niezłą rotacją, dając #tytułkawałka na zmianę postrzegania instytucji producent i samego hip-hopu w oczach masowego zdziadziałego odbiorcy w Polsce. Jeśli nastąpią jakieś zmiany w tej kwestii to nie zapomnijcie, że wspomniałem o tym prawdopodobnie jako pierwszy (lubię whisky, przypominam).
43. Mick Jenkins The Water(s)
Przyszłość rapu. Ten rok w Stanach był strasznie marny jako całość, ale na szczęście pojawiło się kilka perełek i jedną z nich było The Water(s) Micka Jenkinsa. Przykład na to, że Chicago może w końcu stanąć w jednym rzędzie z Nowym Jorkiem i Los Angeles, jeśli chodzi o poziom rapu. A kto wie czy za sprawą takich postaci jak ten cwany jegomość, wkrótce nie wyjdzie na prowadzenie. Świetny raper na świetnych beatach od świetnych producentów. Nic więcej mi nie trzeba, no ale pisałem o tym tutaj. Klasyk na pewno nie, ale klasyk z Datpiffa na pewno.
42. „Osiedle Swoboda”
Bóg jeden wie (o ile istnieje) czy przypadkiem nie jest to najważniejszy polski komiks w historii. Nie mi to oceniać, ale gdybym miał się podjąć tego zadania to z całą pewnością „Osiedle Swoboda” Śledzia, czyli Michała Śledzińskiego, PRAWDOPODOBNIE stanęłoby na najwyższym stopniu podium. Chociaż… Przecież Tytusy były zajebiste, jakieś pojedyncze strzały z „Relaxu” itd. Nie wiem, ciężki wybór, niemniej jednak kolejne, trzecie już wydanie przygód Wiraża i spółki było wydarzeniem bez precedensu. przynajmniej dla mnie. Przełom tysiącleci, czyli tanie browary, Marlboro za piątaka i benzyna za trójkę to było coś. Z degeneratami na ośce.
41. Bones
Jest wackiem. Mi to nie przeszkadza zupełnie, bo i tak jest lepszy od większości polskich raperów, a i ma lepsze ucho do beatów od większości typów za Atlantykiem. Do tej pory nie wiem czy ktoś, kto tak nieudolnie rapuje i ma debilne wręcz teksty, robi to dla beki czy jest w tym śmiertelnie poważny. Wydaje po kilka płyt rocznie i wszystkie mają w sobie coś dobrego. Dziwnie się ubiera, kręci dziwne klipy i zażywa dziwne substancje. Efekt póki co jest więcej jak dobry, tylko mam prośbę, Bones. Nie odejdź za szybko od nas. Młody jesteś, masz czas na wszystko. I bluzę z WiFi.
3 komentarze do “Podsumowanie 2014: 50-41”