Tak to jest, jak wychowałeś się w 90’s. I nie jesteś smutnym truskulem.
Ale to jest płyta. Bez nadęcia i sztucznego cytowania KRS-a, „bez skkrt, bo to straszna wieś” jak rapuje sam Peepz, pełna zakazanych substancji i z pomysłem od początku-wydania do końca-muzyki.
Szkoda tylko, że praktycznie nikt o tym nie napisał, a naprawdę jest o czym. I to nie tylko ze względu na Barto’cuta12, który produkuje większość materiału (znowu za dużo nasłuchał się Wu-Tangu i potem wchodzi taki dęciak w „RA”), bo show na beatach i tak kradną Miroff z genialnym „Homme” i Brak Oczu z niewiele gorszym „Przyziemnym Polotem”. Klasyczny Nowy Jork spotyka się z przedawkowaniem współczesnego południa – w wielkim stylu, bez nudy i zaskakujący na każdym tracku.
Rządzi też Peepz, który nie wcale nie jest w cieniu bardziej znanego kolegi – wręcz przeciwnie. „Pierwsze wrażenie jest tylko raz, jak ostatnie ważenie na MMA” nawija w „Funfarach”. Niekoniecznie Fame, ale coś pomiędzy KSW a UFC już jak najbardziej. Słucha się go więcej dobrze, nijakie linijki też się zdarzają, głos może irytować, ale ma to coś, co sprawia, że chce się więcej.
Jedna z lepszych tegorocznych płyt, czołówka undegroundu i klasyczna forma w nowoczesnej formie, której nie trzeba się wstydzić. A to jest już wielka sztuka, nieosiągalna dla wielu. Aha, no i te tytułowe, instrumentalne intro, jedno z lepszych, jakie ostatnio słyszałem.
Koniecznie, a przy okazji radzę brać i dopominać się o fizyk, bo naprawdę jest piękny.
Jeden komentarz do “Peepz „ALL.Trueizm””