Jedna z najnormalniejszych płyt tego roku. W dodatku taka sentymentalna!
Pisałem i mówiłem o tym wiele razy. Mam słabość do rapu z lat 2003-2006 i to nie ze względu na jego poziom. W grę wchodzi sentyment do prawdopodobnie najfajniejszego okresu w moim życiu. Jak sobie teraz na szybko pomyślę i przypomnę, ile to zajebistych płyt wtedy się pojawiło, to aż łezka kręci się w oku. Już pomijam większość ówczesnych produkcji The Neptunes i Timbalanda (mając na myśli tylko tych największych mainstreamowców), ale wtedy też nagrywali i wydawali najlepsze rzeczy m.in. Lightheaded i CunninLyngusits. Aha, 2004 rok to również The Tipping Point, czyli moja ulubiona produkcja The Roots.
W głębszym podziemniu też działo się sporo, obiektywnie na to patrząc może nawet i więcej. Nie chce mi się wymieniać kilkudziesięciu wykonawców, którzy mieli spory wpływ na mój gust, ale pozwolę sobie przypomnieć mocną ekipę Athletic Mic League, do której należał m.in. DJ Haircut, czyli… Mayer Hawthorne. Dawne czasy!
Kolega Mayera Hawthorna
Do wspomnianego składu należał też dzisiejszy bohater, Buff1, który obecnie nagrywa pod swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Jamall Bufford to całkiem niezły raper, którego możecie kojarzyć m.in. ze świetnej zeszłorocznej płyty Parallels krakowskiego So Flow, gdzie gościnnie pojawił się w numerach „Neuphoria” i „Immersive” (więcej tutaj).
Bufford niedawno wydał swój najnowszy solowy album Time in Between Thoughts. Dobry, mocno przypominający jego starsze dokonania, jednak z trochę podrasowanym brzmieniem. To cały czas podziemie, przypominające jeden z moich ulubionych okresów, a w dodatku takie, które truskulowcy z ciepłymi jazzowymi samplami w serduszku pokochają z miejsca („Defamation of Character” i fenomenalne „Lucid” oraz „Neutron Star”). Są tutaj oczywiście wyjątki, m.in. cudowne i zdecydowanie najlepsze na płycie „Parasailing” z cudownymi syntezatorami, czy mocno khrysisowe (czyt. za pierwszym razem powalające, za trzecim już przynudzające) „Demons”.
Jamall tym razem nie stał się ofiarą współczesnych czasów
Już od dawna z dużą rezerwą podchodzę do nowych płyt, które powinny spodobać się kempowiczom, którzy nie zdejmują opasek od 15 lat. Tak samo było z Time in Between Thoughts, ale na szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne. Jest jeszcze lepiej niż na poprzedniku wydanym w Mello Music Group, czyli Victim of a Modern Age. Napiszę więcej – nie spodziewałem się, że album będzie miał aż tyle dobrych momentów. Mocna, momentami nawet bardzo, płyta pokazująca, że można jeszcze robić rap dla dwudziestu osób na świecie z sercem, zajawką i… normalnością. Jakkolwiek dziwnie to brzmi.