Osiemnastka skończona rok temu, coraz bliżej lat dwadzieścia. Z perspektywy czasu ich ubiór (i im podobnych) idealnie wpisuje się w kanon dzisiejszego święta (dla niektórych), ale nie będę tu dywagował na temat mody męskiej. Ile zarobiliście w życiu na narkotykach?
Ja nie zarobiłem nic, ale gdybym miał możliwość to bym celował w miliony, był jeszcze większym gburem, nie miał wstydu itd. Taką możliwość, żeby kiedyś ktoś nagrał kawałek „Lifestyles of the Rich & Shameless”, który choć trochę będzie skierowany w moją stronę.
Mr. Cheeks i Freaky Tah byli zacnymi raperami, spokojnie mieszczącymi się w ramach dalekich od przypału, zwłaszcza ten drugi mocno imponował stylem. Oni byli trzonem, mózgiem i w ogóle wszystkim w składzie. Tylko oni też wiedzą, co tam też robili (i przede wszystkim po co byli?) DJ Spigg Nice i Pretty Lou. Albo co chcieli bądź próbowali robić…
Seks, ćpanie, dilerka, wack MC’s i ziomale. Typowa tematyka na ulicznych płytach, ale podana z gustem, ze specyficznym jamajskim klimatem sprytnie przemyconym w nowojorskie brzmienie i na fantastycznych beatach. Świetną robotę wykonali Big Dex czy Mr. Sex, ale swoje zrobiły dwie największe gwiazdy w creditsach, czyli Pete Rock i Easy Moo Bee. „The Yearn” tego pierwszego jest takie, jakie miało być – świetne, ale nie nadające się dla najbliższych współpracowników Pete’a, więc Lost Boyzi zrobili to, co trzeba. Produkcje tego drugiego sprawiają natomiast, że mamy do czynienia z prawdopodobnie najbardziej niedocenionym i maksymalnie pomijanym producentem drugiej Złotej Ery (o ile lata 90. takową nazwać można, bo zdania są tutaj podzielone. Ja należę do grona tych osób, dla których taki okres kończy się w momencie wydania The Chronic).
Easy powinien mieć swój pomnik za trzy rzeczy. Za produkcje dla 2Paca, Biggiego i „Lifestyles of the Rich & Shameless”, który jest najbardziej reprezentatywny dla całego Legal Drug Money. Absolutnie genialny beat, skrojony idealnie pod rap ziomali z Queens i klip chyba dobrze oddający tamte lata na ulicach.
Dużo Jamajki w tym Nowym Jorku, a i muszę się do czegoś przyznać. Dzisiejszy jubilat – Legal Drug Money – jest jednym z tych nielicznych mniejszych klasyków, które bardzo lubię, ale i których nie mam na półce. Myślałem, że dzisiaj będzie doskonała okazja ku temu, żeby to nadrobić, ale wzrok skierowany na stan portfela i konta bankowego skutecznie zniweczył wszelkie plany. 1996 rok był najlepszy, trzymam się tego za długo, żeby zmienić zdanie ot tak.