Trzeba było siedzieć cicho.
Kero One, swego czasu jeden z moich faworytów z zachodniego wybrzeża (Windmills of the Soul to mój prywatny klasyk), wrócił z nowym numerem. Niestety, już dawno tak się nie wynudziłem.
Nie będę przecież pisał tylko o rzeczach dobrych, muszą tu trafić i takie niewypały, ale kochani, szanujmy się. Od Kero One’a wymagam więcej – żadnej tam rewolucji, dziwnych skrętów i clapowej napierdalanki, ale znam sposoby, żeby lepiej i milej zasypiać niż przy „The Last Bar”.
Niby tu się wszystko zgadza – stary Kero, niekoniecznie dobry, ale takiej obojętności już dawno nikt u mnie nie wzbudził. A po kilku kolejnych odsłuchach jest jeszcze słabiej, bo poczucie straconego czasu jest jeszcze gorszym doświadczeniem.
Nijakość, ale to chyba tylko dlatego, że miałem zbyt duże oczekiwania. Za to klip ładny. Też sobie czasami tak jeżdżę wieczorami.