Przejebajkowe opowieści z bloku obok.
Wcześniej już bardzo mocno propsowałem singlowe „Samotne Śniadanie”, które spełniło swoją rolę i strasznie mnie nakręciło na Stej Tru. I ten kawałek ciągle należy do grona tych wyjątkowych numerów, które nigdy, absolutnie nigdy nie leciały tylko raz.
Nie ma lepszej wizytówki dla tej produkcji, ale niewiele gorsze są przecież „Przejebajki” i „Donlocalesco”. Płyta niby leniwa, ale pełna emocji. Prosta, ale najprostsze rzeczy, w dodatku tak dobre, najtrudniej jest zrobić. Im się udało, bo w truskulowej skali trzepakowych rymów, prób zabawy słowem, rzucania ksywą zapomnianych Dead Prez, osiedlowych ustawek, wojaży po palenie na sąsiednią dzielnicę i beatów sprytnie skaczących od wschodu do zachodu są w tegorocznej czołówce. A w rapie, jakiego już się tak naprawdę nie robi, spokojnie rozpychają się na podium.
Bo wiecie sami – Stej Tru to dla mnie tęsknota za czymś, co kształtowało mój gust lata temu. Rap najlepszych ziomków na ośce, którzy z braku czasu zajęli się czymś innym. Nisza dla niszy, czysta zajawka, która z obojętnością, momentami hejtem, patrzy na tych, którzy ich zastąpili. Wszyscy z tej samej bajki, każdy zupełnie inny – od króla podśpiewywanych refrenów Kuby Knapa, przez szorstkiego Madę (tutaj też propsik), aż po Ryfę Ri, najlepszą raperkę w tym kraju.
Poprzednik – WCK – mi się podobał, ale jakoś nie wracam. Stej Tru to jednak level up i chyba nie będzie kontrowersji, jak napiszę, że to najlepsze, co każdy z nich nagrał, może oprócz Knapa, który dla mnie osiągnął szczyt na Najlepszym Wyjściu.
Taka płyta, przy której od razu tęsknię za Warszawą. A to już chyba najlepsza rekomendacja.
Jeden komentarz do “WCK „Stej Tru””