Warszawska truskuloza. Dosłownie i w przenośni.
Daleko mi do tego, co uskuteczniałem jakieś 15 lat temu (ta, jasne), ale czasami tęsknię za klimatem naszych podziemnych rapsów z tamtego okresu. Z pomocą przyszedł Warszawski z Psyche, które na szczęście tylko w nielicznych momentach cierpi na nijakość i bezpłciowość. Sorry, ale „Deja vu” słuchać nie mogę, a takie beaty to robił mój ziomek podczas pierwszych prób we Fruity Loopsie. To tylko jeden przykład, gdzie indziej jest o wiele lepiej i nawet nie wiecie, jak bardzo się z tego cieszę – #nostalgia.
Piękna jest „Huśtawka”, przy której zwyczajnie się rozpływam. Refren i skrecze „Człowieka z blizną” przypominają mi, dlaczego zaczynałem jarać się prawie całym hip-hopem dawno temu. Bębny i sample „Arytmii”, „Coś jeszcze” i „Chwastów” (chociaż tutaj dla mnie wygrywa zupełnie coś innego – posłuchajcie, bo narrację w drugiej części numeru zostawiam do własnej oceny) aż się proszą o instrumentale, które mogłyby posłużyć kolejnym to cwaniaczkom na chyba już finiszujące hot16challenge.
Producenci – m.in. Winyla Trzaski i Steven – dali radę, a DJ-e nie są zepchnięci na bok. Docenić jednak też trzeba rapera, chociaż uczciwie trzeba przyznać, że Psyche nie słucha się dla niego, chociaż Warszawskiemu za wiele zarzucić też przecież nie mogę. „Nić porozumienia” to już reminiscencja godna Grammatika z wysokości 3, jednej z moich najważniejszych płyt, nie tylko w zbiorach. Przy „Idealnie nieidealnych”, którego tytuł już wiele mówi z jakim rapem się obcuje („na tej samotnej wyspie każdy z nas jest Robinsonem”, ech…), przechadzam się myślami po stołecznych ulicach. Flow więcej niż solidne, wersy napisane nie od linijki, a i dobrym refrenem rzuci.
Jest nieźle, bo Psyche jest nie tylko ciekawym albumem, ale i esencją rodzimej truskulozy, która urządza się coraz głębiej w podziemiu. Dlatego warto jej dać szansę.