Hip Hop Genealogia kontynuuje swoją polską misję.
Kilka miesięcy temu pisałem o „najlepszym komiksie świata”. Przynajmniej według słów samego Biz Markiego, ale w tym jednym, konkretnym przypadku, warto mu chociaż trochę wierzyć.
Hip Hop Genealogia Eda Piskora jest pozycją ważną. Można jej zarzucić, że za bardzo streszcza poszczególne wątki i ogranicza się tylko do wstępu do większej i jeszcze bardziej fascynującej historii. Powtórzę po raz kolejny – komiks trzeba potraktować jako bryka.
1981 rok to data graniczna, która zakończyła pierwszą część. Kilka tygodni temu na polskim rynku, ponownie dzięki Timof Comics, pojawiła się kolejna, tym razem obejmująca lata 1982-83. Jak wyszło? Dobrze, nawet pomijając literówkę na okładce. Hip Hop Genealogia 2 jest równie dobra, miejscami nawet lepsza. Są tu Beastie Boys (i przy okazji wypadają najciekawiej), jest i Afrika Bambaataa. Jest Rick Rubin, są też Rock Steady Crew i Fab Five Freddy. Starzy znajomi i ci, których będzie okazja jeszcze lepiej poznać przy okazji kolejnych tomów.
Fabuła to zbiór wielu wątków, które aż proszą się o większe rozwinięcie, a nawet osobny tom. Na wielkie zwroty akcji nie ma co liczyć, zaskoczeń też wielkich nie ma, ale cieszą maleńkie, pojedyncze historie, jak np. ta z tworzeniem logotypu Def Jamu. Właśnie takie smaczki, mimo że wielu ich nie ma, zasługują na największe uznanie.
Istotna jest lista numerów, która znowu znalazła się na samym końcu tomu i lepiej pozwala zrozumieć tamte czasy. Cieszy galeria plakatów m.in. ze Slick Rickiem, DMX-em i Ghostface Killah, lepsze tłumaczenie i klasyczna forma wydania. Timof znowu się postarał i udowodnił, że nie ma sensu kupować pojedynczego tomu. Albo zbierze się wszystkie, albo nie warto się rozdrabniać. Dzieło amerykańskiego rysownika to całość rozbita na kilka fragmentów – lepszych, gorszych, oczywiście też obowiązkowych. Hip Hop Genealogia 2 jakościowo zalicza się do tych pierwszych, więc zachęcam do zakupu.