13 lutego każdego roku jest wyjątkowy. To właśnie tego dnia 1996 roku swoje premiery miały trzy płyty, które są bezdyskusyjnymi klasykami. Dwie mają swoje stałe miejsce w rapowym hall of fame, a ta trzecia… Jakby to powiedzieć… Wśród koneserów swoje miejsce wywalczyła już dawno temu. Czas na resztę.
Dawno temu, czyli w czasach kiedy jeszcze prowadziłem RAPort, napisałem średniej jakości teksty o poniższych trzech płytach (wchodzicie na własną odpowiedzialność!):
Po 7 latach (nie wierzę, że tyle czasu minęło…) od tamtych publikacji nie ma sensu za bardzo znowu się rozpisywać. Postaram się tylko krótko napomknąć co się od tamtego czasu zmieniło w moim postrzeganiu tych trzech dzieł. Pozwólcie, że wyrzucę to z siebie.
Nic.
Trzy albumy, które w mniejszy lub większy sposób wpłynęły na cały rap. No dobra, może i From Where??? za wiele nie zdziałało pod tym względem, ale czy to ważne? Nie. Zwróćcie jednak uwagę, jak potężne działa wytoczyli Fugees i 2Pac.
Miejsce w historii muzyki w ogóle The Score i All Eyez on Me mają niezaprzeczalne. Swoich pierwszych przygód z nimi nie pamiętam w ogóle, ale wiem że Wyclef, Lauryn i Pras zauroczyli mnie od samego początku. Przyznam od razu, że wolę ich solowe dzieła i do ich debiutów wracam jako tako regularnie (czyli raz na 2-3 lata, lol), ale nie zmienia to faktu, że mam olbrzymi sentyment do The Score.
Zupełnie inaczej było z Shakurem. Przyznam, że kiedyś jego postaci dość mocno nie lubiłem (nie chcę używać mocniejszych słów, trochę wyrosłem z tego), ale z wiekiem mi delikatnie przeszło. Teraz jest to dla mnie kompletnie neutralna persona, podobnie jak cała jego twórczość. Żeby jednak być sprawiedliwym oddam mu to, że Me Against the World jest… jednym z moich ulubionych hip-hopowych albumów, natomiast dzisiejszy jubilat jedynym, który w moim mniemaniu zbliża się do niego poziomem. To się chyba nigdy u mnie nie zmieni, bo ciągle uważam, że 2Pac ma mnóśtwo genialnych utworów, ale już pod względem albumowym prezentuje się dość średnio i zwyczajnie nie jest mi z nim po drodze.
A Mad Skillz? Prawdopodobnie największa perła z wymienionych. Wielki undergroundowy klasyk, któremu nic nie brakuje, a swego czasu poniższy numer uważałem, ża najlepszy w historii rapu.
Teraz może takich wniosków bym nie wyciągnął, ale na bank by się znalazł w mojej absolutnej czołówce (czyt. top 10*).
No ale… Panie i panowie, ladies and gentleman. Dla mnie 13 lutego 1996 roku jest najpotężniejszym wydawniczym dniem w historii hip-hopu. Sorry, ale nawet 9 listopada 1993 roku, kiedy to pojawiły się Midnight Marauders i Enter the Wu-Tang (36 Chambers) nie ma dla mnie podjazdu**…
* a że lubię takie zestawienia to…
** bo debiutu Wu-Tang Clanu nie znoszę